Rozdział
5
„Brak wiary w siebie - największy
cios, jaki możemy sami sobie zadać.”
anonim
Krzesła w Kapitolu są
naprawdę wygodne. Właśnie siedzę na jednym z nich i zajadam ze smakiem kolacje.
Parada skończyła się dwie godziny temu. Zaraz po niej przebrałam się w coś
wygodniejszego i bardziej zakrywającego moje ciało. Ciemnobrązowe spodnie bez kieszeni
i jasnozielony, ciepły sweter. Z trudem zmyłam brokat z twarzy, choć wciąż się trochę błyszczę.
Erick mówił, że poszło mi bardzo dobrze. Nawet
mi obiecał, że zrobi wszystko, żebym na arenie umarła od ran i z głodu. Sama
musiałam mu obiecać, że się nie poddam, że nie pójdę na łatwiznę i spróbuje
przeżyć. Wiem, że to będzie trudne. Sponsorzy chętniej zagłosują na trybuta,
który zabija i może wygrać, niż na łamagę chowająca się i unikającą walki. Będę
z siebie dumna, jeżeli przeżyję choć pierwszy dzień i tak zwaną rzeź pod Rogiem Obfitości, podczas której umiera połowa trybutów.
Nadziewam na srebrny widelec
kawałek pieczonego ziemniaka, polanego sosem ziołowym i zjadam go, cicho
plaskając. W domu nie miałam takich luksusów, ale nigdy nie głodowałam. Rodzice
dbali o mnie, przecież byłam ich jedynym dzieckiem. Przez mój wybór stracą za
kilka dni ich jedyną pociechę. Gdybym się nie zgłosiła bardzo możliwe, że nigdy
by mnie nie wybrano. Nie pobierałam wielu astrolagów. Miałam chyba około ośmiu
karteczek w puli. Wciąż nie mogę pojąć, jak Eleanor została wylosowana. Miała
tylko jedną kartkę. Jedną. Znam osoby z trzydziestoma, więc dlaczego właśnie
Eleanor? Są pytania, na które nie znajdę odpowiedzi. Można by powiedzieć - los
tak chciał, ale mi to nie wystarcza.
Popijam łyk soku
pomarańczowego z kryształowej szklanki. Erick rozmawia o czymś
z Learem, a Mells próbuje uniknąć rozmowy z Debrą. Nie dziwie
jej się. Orhia, która też miała z nami zjeść kolacje, wyszła wcześniej z
niewiadomych mi powodów. Obok Leara siedzi cicho Mea, a swoimi kolorowymi
oczami obserwuję Ericka. Czyżby między nimi coś było? Obiecuję
sobie, że spytam się mentora o to, choć może nie wypada. Chuck siedzi spokojnie i tępo wpatruje się w
pusty talerz. Nic nie zjadł. Martwię się o niego. Nie wiem, czy z nim porozmawiać, czy dać mu spokój. Waham się, ale szczera rozmowa każdemu pomoże. Popijam
kolejny łyk soku. Jutro trening, nie wiem czym mogłabym zaimponować. Z łuku
raczej strzelać nie potrafię, a do włóczni nawet nie mam zamiaru podchodzić, rzucanie nożami odpada, ale musi być jakaś rzecz, w której mogę być dobra albo chociaż przeciętna.
Porozmawiam później z mentorem, może mi coś doradzi.
Patrzę za okno, niebo robi
się coraz ciemniejsze, widać kilka małych, błyszczących gwiazdek. W moim
dystrykcie niebo wieczorem jest pełne gwiazd. Czasem wychodziłam w nocy na dwór
z kocem pod ręką, kładłam się na ziemi przed domem i oglądałam gwiazdy.
Nie chcę myśleć o arenie,
o dwudziestu trzech trybutach w tym Chucku. Mam inne zmartwienia. Uśmiecham się
blado do Mei. Po chwili Chuck wstaje od stołu nic nie mówiąc i kieruję
się do swojego pokoju. Twarze zebranych spoczywają na mnie.
- Pogadaj z nim - mówi
spokojnie Lear. Patrzę w jego niebieskie
oczy pełne zrozumienia. Kiwam głową, po czym idę w ślad za chłopakiem.
Pukam do
śnieżnobiałych drzwi jego pokoju. Cisza, nikt nie odpowiada. Wzdycham z
niecierpliwości. Zapominając o zasadach kultury, wchodzę do pomieszczenia. Chuck siedzi na parapecie otwartego okna. Ma
zamknięte oczy i wyraz twarzy sugerujący, że myśli o czymś w pełnym skupieniu.
Zamykam za sobą drzwi.
- Chuck pukałam - mówię
prawie szeptem - Wszystko dobrze?
- Nic nie jest dobrze, Grace - jego głos jest smutkiem i bólem. Otwiera po woli oczy. Dwie brązowe
tęczówki obserwują mnie. Przechodzi mnie dreszcz niepokoju. Przecież wiem, że
nie jest dobrze, ale myślenie o tym nie pomoże.
- Jakoś to będzie - robię
kilka kroków do przodu i uśmiecham się blado.
- Nie kłam Grace, za dobrze
cię znam - wzdycha. To prawda, ten chłopak bardzo dobrze mnie zna, choć
przyjaźni się jakoś nie pełne dwa lata. Po prostu czasem, kiedy kogoś spotykasz, czujesz, jakbyś znał tą osobę dłużej niż w rzeczywistości.
- A co mam powiedzieć?! Że
umrzemy! To cię zadowoli! - krzyczę, a dłonie mi się trzęsą.
- Nie krzycz - prosi.
- Przepraszam. Ale czego ode
mnie oczekujesz? - pytam, a głos mi drży. Nie potrafię się uspokoić. Zależy mi na nim, ale oboje wiemy, w jakiem sytuacji się znajdujemy.
- Że przeżyjesz i wrócisz do
rodziny - otwieram usta ze zdziwienia.
Czuję dziwny ucisk w brzuchu. Nie chciałam, żeby
to powiedział. To był jeden z powodów, dlaczego bałam się z nim rozmawiać. Chuck jest honorowy, oddał by za mnie życie na arenie.
- Ale Chuck .. - chcę coś
powiedzieć, ale brutalnie mi przerywa.
- Grace, do cholery, ty masz
rodzinę. A ja? Gdyby nie ty dalej
byłbym sam. Nikogo nie mam, nie mam nic do stracenia. Ja nie mam rodziny -
mówi, a dolna warga ust drży mu delikatnie. Jego matka umarła krótko po porodzie, a ojciec wcześniej od niej odszedł. Od najmłodszych lat Waheen radził sobie sam, a ja zawsze go podziwiałam.
- A Ruth? - to jedyne co mi
przyszło na myśl. Ciężko jej nie kochać. Łatwo zobaczyć miłość w jej spojrzeniu, każdemu chciałaby pomóc i wesprzeć, dlatego tak ją kocham.
- Co Ruth? - marszy swoje
gęste brwi, co dodaje mu uroku. Nic nie mówię, czekam, aż zrozumie, o co mi chodzi.
- Nawet jeśli coś do niej
czuję, to ... Ona zna cię dłużej. Obiecałem - milknie uświadamiając sobie, że
powiedział za dużo.
- Co obiecałeś Chuck?! -
znów podnoszę głos. Nie jestem mistrzynią panowania nad emocjami. Chłopak
wzrusza ramionami i schodzi z parapetu. Teraz stoimy twarzą w twarz.
- Wtedy gdy...No, wiesz jak
żegnaliśmy się w dzień dożynek - próbuje sklecić zdanie. Obawiam się dalszego
ciągu zdarzeń.
- Przyszli do mnie Amy, Ruth,
Bobby, Madge i prosili - przerywa i obserwuje moją reakcję.
- O co? - pytam, wbijając
sobie paznokcie w wewnętrzna cześć dłoni.
- Prosili bym zrobił wszystko, żebyś wróciła - słyszę smutek w jego głosie. Z jednej strony cieszy mnie,
że moim przyjaciele martwią się o mnie i, że zrobiliby wszystko bym wróciła, ale tak nie można. Nie można innej osobie czegoś takiego powiedzieć. Chuck
traktował ich jak przyjaciół, a oni zasugerowali mu by umarł za mnie. Ogarnia
mnie wściekłość na nich. Gdyby tylko tu byli, to nieźle bym ich opieprzyła.
Obejmuję Chucka i mocno go przytulam. Po chwili odwzajemnia uścisk.
- Oni nie powinni byli tego
mówić. Na pewno Ruth tak nie myśli, ja też nie. Chuck złam obietnicę i zrób wszystko, żeby wrócić do domu - szepczę mu do ucha, przytulając go. Płaczę, przez nich. Nie rozumiem, jak mogli.
- Ale oni wtedy mi nie wybaczą - odpowiada.
- Nie obchodzi mnie to. My będziemy na arenie, nie oni - odsuwam się od niego i posyłał słaby uśmiech.
Potem wychodzę nic nie mówiąc.
Jestem po prostu zła na moich przyjaciół, na Igrzyska, na Kapitol, na Snow'a.
A najbardziej na swoją bezsilność.
◂◃ ▹▸
- Powinnaś spać - głos
mojego mentora odbija się echem w mojej głowie. Podnoszę wzrok i czujnie
obserwuję Erick'a. Mężczyzna ziewa.
- Nie mogę spać - przeciągam się leniwie. Siedzę na
parapecie w salonie i oglądam granatowe niebo, na którym, moim zdaniem jest
mało gwiazd.
- To tylko trening, Grace - mentor ponownie
ziewa.
- Erick idź spać, ja jeszcze
tu posiedzę - próbuję go przekonać,
choć wiem, że na próżno.
- Jest druga w nocy. To ty
idź spać - mówi zmęczonym głosem.
- Nie mogę. Martwię się - sama nie wiem, dlaczego mu to mówię, chyba
mu ufam.
- Treningiem? Na pewno umiesz czymś walczyć.
Może nożami? - pyta. Mam ochotę parsknąć śmiechem, ale jestem zbyt zmęczona.
- Nie umiem rzucać -
wzdycham, przecierając oczy.
- Nie mówię o rzucaniu. Może
walka wręcz z nożami. Mówiłaś, że lubisz tańczyć, więc wczuj się w walkę, jak w
taniec - próbuję mnie podnieść na duchu. Mam wrażenie, że nie całkiem go rozumiem.
- Żartujesz? - mężczyzna
obrzuca mnie niespokojnym spojrzeniem.
- Nie, Grace. Przecież znasz
swoją taktykę. Bierze plecak, uciekasz,
chowasz się i starasz nie umrzeć, ale na pokazie będziesz musiała coś pokazać.
A taniec z nożami to nie taki zły pomysł. Wystraszy pięć punktów. Zdołam
przekonać sponsorów - tłumaczy mi i naprawdę wierzy, w to co mówi. Czyżbym była
jedyną osobą, która w siebie nie wierzy?
- Nie wiem, może - ziewam.
Mentor posyła mi uśmiech, który odwzajemniam - W jaki sposób ich przekonasz?
- To już nie twój problem.
No, dobra, a teraz idź spać - kiwam
głową i powoli wstaję z parapetu. Ostatni raz patrzę na niebo. Może
teraz też ktoś w nie patrzy? Może jakiś trybut? Mam dosyć myślenia.
Kiedy wreszcie wchodzę pod ciepłą kołdrę i kładę głowę na
puchatej poduszce, moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Może nie będzie tak
źle? Moje myśli krążą wokół przyjaciół, zwłaszcza Chucka. Pamiętam nasze
pierwsze spotkanie.
Nie cierpię. Nienawidzę i w
ogóle mam dość chodzenia po drzewach, ale nie chcę umrzeć z głodu. Wspinam się
z trudem po kolejnych konarach, zrywając do małej, żółtej torby jabłka. W moim
dystrykcie nie ma zbyt wielu sadów, ale kilka się ostało. Ludzie zarabiają, a
strażnicy mają świeże owoce - same plusy. Próbuję sięgnąć duże, czerwone jabłko. Stawiam stopę starannie na większej gałęzi, ale po kilku sekundach
okazuje się, że jestem cięższa niż myślałam. Zaczynam się chwiać. Desperacko
łapie kilka gałęzi, a ostre końce haczą o moje włosy i bluzkę. Przechylam się
niezdarnie do tyłu i czuję wiatr we włosach. Zamykam oczy i nieuchronnie czekam
na zderzenie z twardą ziemią. Jednak nic nie czuje, tylko delikatnie
szarpnięcie. Otwieram oczy. Widzę tylko przystojną, uśmiechniętą twarz jakiegoś chłopaka. Stawia
mnie delikatnie na ziemi. Złapał mnie. Przyglądam mu się uważnie. Jest wyższy
ode mnie, ale to nie dziwnie, bo jestem niskiego wzrostu. Chłopak jest szczupły,
jego brązowe włosy stoją we wszystkich kierunkach, a ciemnobrązowe oczy
obserwują mnie w skupieniu. Uśmiecham się szeroko do niego.
- Jestem Grace Smith - mówię. Nastaje długa
cisza.
- Chuck Waheen. Miło cię poznać - mój nowy znajomy
uśmiecha się nieśmiało. Po czym schyla się i zbiera lekko obite jabłka do
torby.
◂◃ ▹▸
Jest źle, od rana budzi mnie
piszczący głos Debry, oznajmiający, że dziś trening. No, jakbym, kurwa, nie
wiedziała. W żółwim tempie schodzę z łóżka i tyłkiem uderzam o drewnianą
podłogę. Klnę w myślach, od rana mam dość. Na czworaka dochodzę do szafy i
wyciągam z niej czarne, obcisłe spodnie, niebieska koszulę podkreślającą kolor
moich oczu, a na stopy zakładam wygodne, ciemnogranatowe trampki. Powoli wstaję
z podłogi. Przeciągam się i stwierdzam fakt, że powinnam wczoraj pójść
wcześniej spać. Po woli idę do łazienki. Myję twarz, zęby, czesze włosy i
splątuję je w wysokiego koka. Po piętnastu minutach jestem gotowa.
Kiedy
wchodzę do kuchni twarze wszystkich zwrócone są na mnie.
- Dobry - uśmiecham się jak najszczerzej potrafię.
Przy stole siedzi już Chuck, Debra i Erick. Siadam naprzeciwko mentora.
- Wyspana? - pyta. Patrzę na
niego spod byka.
- A żebyś wiedział -
uśmiecham się. Czasem gdy na niego
patrzę, na ten uśmiech i błysk w oku, nie mogę pojąć, jak taki ktoś zabił tyle osób. Wiem, robił to by przeżyć, ale to go zmieniło. Jaki był wcześniej? Czasem zastanawiam się, czy gdybym miała takie
umiejętności to zabiłabym na arenie? Chuck pewnie też zadaję sobie to pytanie.
Dziś
trening, chyba jakoś to będzie. Na śniadania zjadam dwie świeże bułeczki z serem i
dżemem, miskę płatków kukurydzianych, tosta z masłem i wypijam szklankę
miętowej herbaty. Podobno ukoi moje nerwy. Debra ciągle świergocze, jakie to
mamy luksusy i że wszystko takie smaczne. Od jej głosu boli mnie głowa, a mój
humor nie jest najlepszy. Nie mam ochoty iść na sale treningową, ani
trochę. Debra mówi, że mam jeszcze kilka godzin. Zaraz po śniadaniu wezmę zimny
prysznic. O tak, to mnie dopiero uspokoi.
- A więc ... - zaczyna Erick.
- Nie zaczyna się zdania od ,,a więc" - przerywam mu.
Posyła mi błagalne spojrzenie. Uśmiecham się jeszcze szerzej.
- A więc, jak chcecie trenować
- razem czy osobno? - pyta nas. Chuck chcę coś powiedzieć, ale ubiegam go.
- Osobno - mówię szybko. Sama
nie wiem, dlaczego. Lepiej się skupie, gdy będę daleko od niego, po za tym on chcę mieć chronić na arenie, a to nie fair wobec niego. Mentor posyła
zdziwione spojrzenie i kiwa głową. Dalsze rozmowy są zbędne. Zajadam ze smakiem
tosty z dżemem.
- Ja pójdę już. Do pokoju -
tłumaczę się i wstaję, kiedy czuję, że więcej nie zjem.
- Dobrze, Grace, ale ... Nie
spóźnij się - mruczę coś na zgodę i znikam w korytarzu. Pięć minut potem leże
w wannie. Zanurzona w ciepłej, wręcz gorącej wodzie z dodatkiem najróżniejszych
olejków. Najbardziej spodobał mi się ten rumiankowy. Kąpiel działa na mnie uspokajająca, miałam wziąć zimny prysznic, ale kobieta
zmienną jest. Tej wanny nie można porównać do balii w dziewiątce.
Wciąż się martwię. Choć wiem, że ostatnio nie mam po co. Staram się oswoić z myślą śmierci'. Jestem za młoda, choć ginęli młodsi. Nie wyróżniam się niczym specjalnym, ale
jestem człowiekiem. To chyba wystarcza, poprawka - wystarczało. Kiedyś to się
zmieni. Bunt powstanie, ale o tym nawet głośno nie można mówić. Moim zdaniem
długo to nie potrwa. Trzeba tylko jakieś iskry, żeby cały Kapitol spłonął.
Zamykam oczy, jak przyjemnie.
◂◃ ▹▸
Uśmiecham się słabo do mentora i Chucka, kiedy idziemy korytarzem
do windy. Trening brzmi mało zachęcająco, ale arena jeszcze mniej. To raczej
Debra powinna nas odprowadzać, ale wywinęła się mówiąc o jakiś zakupach. Przez całą drogę mam ochotę się
rozpłakać. Wiem, za często płaczę. Dochodzimy wreszcie do ogromnym, metalowych drzwi.
- Dalej wchodzicie sami -
głos mentora odbija się echem po
korytarzu. Serce bije mi coraz szybciej. Wejście po woli się otwiera, a ja mam obawy. Chyba nie umiem przywyknąć do
wizji śmierci.
Sala jest ogromna. Wszędzie są stoiska z bronią, a także różne pomoce, dzięki którym można ogarnąć się i spróbować przeżyć. Widzę kilku trybutów, więc jesteśmy za wcześnie. Są też nauczyciele, czyżby któryś był cudotwórcą i nauczył mnie czegoś? Ściany są ciemne, duże lampy oświetlają pokój, a podłoga jest ze specjalnego materiału, który chroni przed bolesnym upadkiem. Jest też tu widownia, trochę wyżej na stanowisko na jednej ze ścian. Sponsorzy i organizatorzy mogą podziwiać dzielnych trybutów, którym los nie sprzyja. Spoglądam na Chucka.
- Idziesz?- pyta, kiwam
głową i kierujemy się do głównego nauczyciela. Mężczyzna o rosłej budowie,
ciemnej karnacji i imieniu Jack, mówi nam kilka faktów. Muszę przejść cztery
obowiązkowe szkolenia, a potem wedle uznania.Sala jest ogromna. Wszędzie są stoiska z bronią, a także różne pomoce, dzięki którym można ogarnąć się i spróbować przeżyć. Widzę kilku trybutów, więc jesteśmy za wcześnie. Są też nauczyciele, czyżby któryś był cudotwórcą i nauczył mnie czegoś? Ściany są ciemne, duże lampy oświetlają pokój, a podłoga jest ze specjalnego materiału, który chroni przed bolesnym upadkiem. Jest też tu widownia, trochę wyżej na stanowisko na jednej ze ścian. Sponsorzy i organizatorzy mogą podziwiać dzielnych trybutów, którym los nie sprzyja. Spoglądam na Chucka.
,,Zabawę" czas zacząć.
Czytam twojego bloga od pół godziny, bo stosunkowo niedawno na niego wpadłam. I mam tylko jedno słowo na jego określenie : rewelacja. Jedna wielka, cholerna rewelacja. Już się nie mogę doczekać następnych rozdziałów. Oczarowaś mnie, dziewczyno. Sama piszę kilka opowiadań o takiej temetyce, ale nie są nawet w połowie tak dobre jak twoje. Czekam na następny i życzę weny :3
OdpowiedzUsuńO jak miło : D . Nawet nie wiesz jak mnie cieszą takie komentarze. I mam nadzieje, że jak kiedyś coś opublikujesz dasz linka. : 3
UsuńNie wiem dlaczego, ale twoje komentarze blogger zakwalifikował mi jako spam i dopiero teraz, gdy robiłam porządki, zauważyłam je.
OdpowiedzUsuńTe 5 rozdziałów przeczytałam szybko, bez problemów. Fabuła jest ciekawa i choć był jeden wątek z Igrzysk, okazało się, że to nie to samo - i bardzo dobrze!
Na początku widziałam, że często w miejscach, gdzie powinny być przecinki, stawiałaś kropki, ale po dwóch rozdziałach wyzbyłaś się tego nawyku w większości. Kilka razy gdzieś tam zauważyłam literówkę, gdzieś składnia siadła i były powtórzenia, ale to w sumie nic wielkiego. Następnym razem pokażę Ci, gdzie konkretnie i będziesz wiedziała, na co uważać. Jedyna rzecz, jaka mnie nie pokoi to spacje przez znakami zapytania. Wiem, że to nic wielkiego, ale jednak jest to błąd.
Postacie są fajne - Grace i Chucka polubiłam od pierwszych rozdziałów, a no i Erick! :D Uwielbiam go. Wkurza mnie fakt, że skończyłaś w takim momencie! No, ale ok - jakoś wytrzymam do następnego... Może... ;)
A no i mam nadzieję na jakieś rozwinięcie wątku z trybutem z Czwórki. ;3
Pisz szybko, bo co jak co, ale zainteresowałaś mnie swoją historią!
Pozdrawiam i niech los zawsze Ci sprzyja! :)
PS: Ładny szablon! Prosty, ale jest na czym zawiesić oko.
A no i jeszcze: mogłabyś mnie powiadamiać na blogu o nowych notkach? ;3
Usuńhyhh coraz ciekawsze notki (czemu ja tak późno zawsze wpadam na fajne blogi i mam tyle zaległości??) mam nadzieję, że się nie podda i będzie walczyć do końca! niech los jej sprzyja! :D
OdpowiedzUsuńFajnie, naprawdę fajnie napisane. Ciekawy pomysł. Będę wyczekiwać z nie cierpliwością na twoje rozdziały. Przy okazji...fajny szablon.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam
Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/
Nominowałam cię do The Versatile Blogger ^-^
OdpowiedzUsuńSzczegóły na http://cato-born-to-die.blogspot.com/
no i jak zwykle świetny. bardzo podoba mi się to, że na końcu dodajesz jakiegoś gifa. <3 to pomaga wyobraźni. ;d widzę, że jest nowy wygląd bloga - bardzo ładny. jest coraz ciekawiej. ale masz długie rozdziały - bardzo to lubię! ♥ no to czekam na kolejne i życzę dużo weny. <3
OdpowiedzUsuńi te cytaty na samym początku - KOCHAM. ♥
UsuńOchy i achy pod adresem twojego bloga. Kocham te cytaty na początku. Dają dużo do myślenia. Jestem ciekawa jak rozwiniesz tę akcję. Pozdrawiam i zapewniam, że będę wierną czytelniczką. :*
OdpowiedzUsuń