wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 5



Rozdział 5

„Brak wiary w siebie - największy cios, jaki możemy sami sobie zadać.”
anonim

   Krzesła w Kapitolu są naprawdę wygodne. Właśnie siedzę na jednym z nich i zajadam ze smakiem kolacje. Parada skończyła się dwie godziny temu. Zaraz po niej przebrałam się w coś wygodniejszego i bardziej zakrywającego moje ciało. Ciemnobrązowe spodnie bez kieszeni i jasnozielony, ciepły sweter. Z trudem zmyłam brokat z twarzy, choć wciąż się trochę błyszczę.
  Erick mówił, że poszło mi bardzo dobrze. Nawet mi obiecał, że zrobi wszystko, żebym na arenie umarła od ran i z głodu. Sama musiałam mu obiecać, że się nie poddam, że nie pójdę na łatwiznę i spróbuje przeżyć. Wiem, że to będzie trudne. Sponsorzy chętniej zagłosują na trybuta, który zabija i może wygrać, niż na łamagę chowająca się i unikającą walki. Będę z siebie dumna, jeżeli przeżyję choć pierwszy dzień i tak zwaną rzeź pod Rogiem Obfitości, podczas której umiera połowa trybutów.
  Nadziewam na srebrny widelec kawałek pieczonego ziemniaka, polanego sosem ziołowym i zjadam go, cicho plaskając. W domu nie miałam takich luksusów, ale nigdy nie głodowałam. Rodzice dbali o mnie, przecież byłam ich jedynym dzieckiem. Przez mój wybór stracą za kilka dni ich jedyną pociechę. Gdybym się nie zgłosiła bardzo możliwe, że nigdy by mnie nie wybrano. Nie pobierałam wielu astrolagów. Miałam chyba około ośmiu karteczek w puli. Wciąż nie mogę pojąć, jak Eleanor została wylosowana. Miała tylko jedną kartkę. Jedną. Znam osoby z trzydziestoma, więc dlaczego właśnie Eleanor? Są pytania, na które nie znajdę odpowiedzi. Można by powiedzieć - los tak chciał, ale mi to nie wystarcza.
Popijam łyk soku pomarańczowego z kryształowej szklanki. Erick rozmawia o czymś z Learem, a Mells  próbuje uniknąć rozmowy z Debrą. Nie dziwie jej się. Orhia, która też miała z nami zjeść kolacje, wyszła wcześniej z niewiadomych mi powodów. Obok Leara siedzi cicho Mea, a swoimi kolorowymi oczami obserwuję Ericka. Czyżby między nimi coś było? Obiecuję sobie, że spytam się mentora o to, choć może nie wypada. Chuck siedzi spokojnie i tępo wpatruje się w pusty talerz. Nic nie zjadł. Martwię się o niego. Nie wiem, czy z nim porozmawiać, czy dać mu spokój. Waham się, ale szczera rozmowa każdemu pomoże. Popijam kolejny łyk soku. Jutro trening, nie wiem czym mogłabym zaimponować. Z łuku raczej strzelać nie potrafię, a do włóczni nawet nie mam zamiaru podchodzić, rzucanie nożami odpada, ale musi być jakaś rzecz, w której mogę być dobra albo chociaż przeciętna. Porozmawiam później z mentorem, może mi coś doradzi. 
Patrzę za okno, niebo robi się coraz ciemniejsze, widać kilka małych, błyszczących gwiazdek. W moim dystrykcie niebo wieczorem jest pełne gwiazd. Czasem wychodziłam w nocy na dwór z kocem pod ręką, kładłam się na ziemi przed domem i oglądałam gwiazdy.
Nie chcę myśleć o arenie, o dwudziestu trzech trybutach w tym Chucku. Mam inne zmartwienia. Uśmiecham się blado do Mei. Po chwili Chuck wstaje od stołu nic nie mówiąc i kieruję się do swojego pokoju. Twarze zebranych spoczywają na mnie.
- Pogadaj z nim - mówi spokojnie Lear. Patrzę w  jego niebieskie oczy pełne zrozumienia. Kiwam głową, po czym idę w ślad za chłopakiem. 
Pukam do śnieżnobiałych drzwi jego pokoju. Cisza, nikt nie odpowiada. Wzdycham z niecierpliwości. Zapominając o zasadach kultury, wchodzę do pomieszczenia. Chuck siedzi na parapecie otwartego okna. Ma zamknięte oczy i wyraz twarzy sugerujący, że myśli o czymś w pełnym skupieniu. Zamykam za sobą drzwi.
- Chuck pukałam - mówię prawie szeptem - Wszystko dobrze?
- Nic nie jest dobrze, Grace - jego głos jest smutkiem i bólem. Otwiera po woli oczy. Dwie brązowe tęczówki obserwują mnie. Przechodzi mnie dreszcz niepokoju. Przecież wiem, że nie jest dobrze, ale myślenie o tym nie pomoże.
- Jakoś to będzie - robię kilka kroków do przodu i uśmiecham się blado. 
- Nie kłam Grace, za dobrze cię znam - wzdycha. To prawda, ten chłopak bardzo dobrze mnie zna, choć przyjaźni się jakoś nie pełne dwa lata. Po prostu czasem, kiedy kogoś spotykasz, czujesz, jakbyś znał tą osobę dłużej niż w rzeczywistości.
- A co mam powiedzieć?! Że umrzemy! To cię zadowoli! - krzyczę, a dłonie mi się trzęsą.
- Nie krzycz - prosi.
- Przepraszam. Ale czego ode mnie oczekujesz? - pytam, a głos mi drży. Nie potrafię się uspokoić. Zależy mi na nim, ale oboje wiemy, w jakiem sytuacji się znajdujemy.
- Że przeżyjesz i wrócisz do rodziny - otwieram usta ze zdziwienia.  Czuję dziwny ucisk w brzuchu.  Nie chciałam, żeby to powiedział. To był jeden z powodów, dlaczego bałam się z nim rozmawiać. Chuck jest honorowy, oddał by za mnie życie na arenie.
- Ale Chuck .. - chcę coś powiedzieć, ale brutalnie mi przerywa.
- Grace, do cholery, ty masz rodzinę. A ja?  Gdyby nie ty dalej byłbym sam. Nikogo nie mam, nie mam nic do stracenia. Ja nie mam rodziny - mówi, a dolna warga ust drży mu delikatnie. Jego matka umarła krótko po porodzie, a ojciec wcześniej od niej odszedł. Od najmłodszych lat Waheen radził sobie sam, a ja zawsze go podziwiałam.
- A Ruth? - to jedyne co mi przyszło na myśl. Ciężko jej nie kochać. Łatwo zobaczyć miłość w jej spojrzeniu, każdemu chciałaby pomóc i wesprzeć, dlatego tak ją kocham.
- Co Ruth? - marszy swoje gęste brwi, co dodaje mu uroku. Nic nie mówię, czekam, aż zrozumie, o co mi chodzi. 
- Nawet jeśli coś do niej czuję, to ... Ona zna cię dłużej. Obiecałem - milknie uświadamiając sobie, że powiedział za dużo.
- Co obiecałeś Chuck?! - znów podnoszę głos. Nie jestem mistrzynią panowania nad emocjami. Chłopak wzrusza ramionami i schodzi z parapetu. Teraz stoimy twarzą w twarz.
- Wtedy gdy...No, wiesz jak żegnaliśmy się w dzień dożynek - próbuje sklecić zdanie. Obawiam się dalszego ciągu zdarzeń.
- Przyszli do mnie Amy, Ruth, Bobby, Madge i prosili - przerywa i obserwuje moją reakcję.
- O co? - pytam, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzna cześć dłoni.
- Prosili bym zrobił wszystko, żebyś wróciła - słyszę smutek w jego głosie. Z jednej strony cieszy mnie, że moim przyjaciele martwią się o mnie i, że zrobiliby wszystko bym wróciła, ale tak nie można. Nie można innej osobie czegoś takiego powiedzieć. Chuck traktował ich jak przyjaciół, a oni zasugerowali mu by umarł za mnie. Ogarnia mnie wściekłość na nich. Gdyby tylko tu byli, to nieźle bym ich opieprzyła. Obejmuję Chucka i mocno go przytulam. Po chwili odwzajemnia uścisk.
- Oni nie powinni byli tego mówić. Na pewno Ruth tak nie myśli, ja też nie. Chuck złam obietnicę i zrób wszystko, żeby wrócić do domu - szepczę mu do ucha, przytulając go. Płaczę, przez nich. Nie rozumiem, jak mogli. 
- Ale oni wtedy mi nie wybaczą - odpowiada.
- Nie obchodzi mnie to. My będziemy na arenie, nie oni - odsuwam się od niego i posyłał słaby uśmiech. Potem wychodzę nic nie mówiąc.
Jestem po prostu zła na moich przyjaciół, na Igrzyska, na Kapitol, na Snow'a. 
A najbardziej na swoją bezsilność.
◂◃ ▹▸ 
- Powinnaś spać - głos mojego mentora odbija się echem w mojej głowie. Podnoszę wzrok i czujnie obserwuję Erick'a. Mężczyzna ziewa.
- Nie mogę spać - przeciągam się leniwie.  Siedzę na parapecie w salonie i oglądam granatowe niebo, na którym, moim zdaniem jest mało gwiazd.
-  To tylko trening, Grace - mentor ponownie ziewa.
- Erick idź spać, ja jeszcze tu posiedzę  - próbuję go przekonać, choć wiem, że na próżno.
- Jest druga w nocy. To ty idź spać  - mówi zmęczonym głosem.
- Nie mogę. Martwię się  - sama nie wiem, dlaczego mu to mówię, chyba mu ufam.
- Treningiem? Na pewno umiesz czymś walczyć. Może nożami? - pyta. Mam ochotę parsknąć śmiechem, ale jestem zbyt zmęczona.
- Nie umiem rzucać - wzdycham, przecierając oczy. 
- Nie mówię o rzucaniu. Może walka wręcz z nożami. Mówiłaś, że lubisz tańczyć, więc wczuj się w walkę, jak w taniec - próbuję mnie podnieść na duchu. Mam wrażenie, że nie całkiem go rozumiem. 
- Żartujesz? - mężczyzna obrzuca mnie niespokojnym spojrzeniem.
- Nie, Grace. Przecież znasz swoją taktykę.  Bierze plecak, uciekasz, chowasz się i starasz nie umrzeć, ale na pokazie będziesz musiała coś pokazać. A taniec z nożami to nie taki zły pomysł. Wystraszy pięć punktów. Zdołam przekonać sponsorów - tłumaczy mi i naprawdę wierzy, w to co mówi. Czyżbym była jedyną osobą, która w siebie nie wierzy?
- Nie wiem, może - ziewam. Mentor posyła mi uśmiech, który odwzajemniam - W jaki sposób ich przekonasz?
- To już nie twój problem. No, dobra, a teraz idź spać  - kiwam głową i powoli wstaję z parapetu. Ostatni raz patrzę na niebo. Może teraz też ktoś w nie patrzy? Może jakiś trybut? Mam dosyć myślenia.
Kiedy wreszcie wchodzę pod ciepłą kołdrę i kładę głowę na puchatej poduszce, moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Może nie będzie tak źle? Moje myśli krążą wokół przyjaciół, zwłaszcza Chucka. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie.

Nie cierpię. Nienawidzę i w ogóle mam dość chodzenia po drzewach, ale nie chcę umrzeć z głodu. Wspinam się z trudem po kolejnych konarach, zrywając do małej, żółtej torby jabłka. W moim dystrykcie nie ma zbyt wielu sadów, ale kilka się ostało. Ludzie zarabiają, a strażnicy mają świeże owoce - same plusy. Próbuję sięgnąć duże, czerwone jabłko. Stawiam stopę starannie na większej gałęzi, ale po kilku sekundach okazuje się, że jestem cięższa niż myślałam. Zaczynam się chwiać. Desperacko łapie kilka gałęzi, a ostre końce haczą o moje włosy i bluzkę. Przechylam się niezdarnie do tyłu i czuję wiatr we włosach. Zamykam oczy i nieuchronnie czekam na zderzenie z twardą ziemią. Jednak nic nie czuje, tylko delikatnie szarpnięcie. Otwieram oczy. Widzę tylko przystojną, uśmiechniętą twarz jakiegoś chłopaka. Stawia mnie delikatnie na ziemi. Złapał mnie. Przyglądam mu się uważnie. Jest wyższy ode mnie, ale to nie dziwnie, bo jestem niskiego wzrostu. Chłopak jest szczupły, jego brązowe włosy stoją we wszystkich kierunkach, a ciemnobrązowe oczy obserwują mnie w skupieniu. Uśmiecham się szeroko do niego.
-  Jestem Grace Smith - mówię. Nastaje długa cisza.
-  Chuck Waheen. Miło cię poznać - mój nowy znajomy uśmiecha się nieśmiało. Po czym schyla się i zbiera lekko obite jabłka do torby.

◂◃ ▹▸ 
  Jest źle, od rana budzi mnie piszczący głos Debry, oznajmiający, że dziś trening. No, jakbym, kurwa, nie wiedziała. W żółwim tempie schodzę z łóżka i tyłkiem uderzam o drewnianą podłogę. Klnę w myślach, od rana mam dość. Na czworaka dochodzę do szafy i wyciągam z niej czarne, obcisłe spodnie, niebieska koszulę podkreślającą kolor moich oczu, a na stopy zakładam wygodne, ciemnogranatowe trampki. Powoli wstaję z podłogi. Przeciągam się i stwierdzam fakt, że powinnam wczoraj pójść wcześniej spać. Po woli idę do łazienki. Myję twarz, zęby, czesze włosy i splątuję je w wysokiego koka. Po piętnastu minutach jestem gotowa. 
Kiedy wchodzę do kuchni twarze wszystkich zwrócone są na mnie.
- Dobry - uśmiecham się jak najszczerzej potrafię. Przy stole siedzi już Chuck, Debra i Erick. Siadam naprzeciwko mentora.
- Wyspana? - pyta. Patrzę na niego spod byka.
- A żebyś wiedział - uśmiecham się.  Czasem gdy na niego patrzę, na ten uśmiech i błysk w oku, nie mogę pojąć, jak taki ktoś zabił tyle osób. Wiem, robił to by przeżyć, ale to go zmieniło. Jaki był wcześniej? Czasem zastanawiam się, czy gdybym miała takie umiejętności to zabiłabym na arenie? Chuck pewnie też zadaję sobie to pytanie. 
Dziś trening, chyba jakoś to będzie. Na śniadania zjadam dwie świeże bułeczki z serem i dżemem, miskę płatków kukurydzianych, tosta z masłem i wypijam szklankę miętowej herbaty. Podobno ukoi moje nerwy. Debra ciągle świergocze, jakie to mamy luksusy i że wszystko takie smaczne. Od jej głosu boli mnie głowa, a mój humor nie jest najlepszy.  Nie mam ochoty iść na sale treningową, ani trochę. Debra mówi, że mam jeszcze kilka godzin. Zaraz po śniadaniu wezmę zimny prysznic. O tak, to mnie dopiero uspokoi.
- A więc ... - zaczyna Erick.
- Nie zaczyna się zdania od ,,a więc"  -  przerywam mu. Posyła mi błagalne spojrzenie.  Uśmiecham się jeszcze szerzej.
- A więc, jak chcecie trenować - razem czy osobno? - pyta nas. Chuck chcę coś powiedzieć, ale ubiegam go.
- Osobno - mówię szybko. Sama nie wiem, dlaczego. Lepiej się skupie, gdy będę daleko od niego, po za tym on chcę mieć chronić na arenie, a to nie fair wobec niego. Mentor posyła zdziwione spojrzenie i kiwa głową. Dalsze rozmowy są zbędne. Zajadam ze smakiem tosty z dżemem.
- Ja pójdę już. Do pokoju - tłumaczę się i wstaję, kiedy czuję, że więcej nie zjem.
- Dobrze, Grace, ale ... Nie spóźnij się - mruczę coś na zgodę i znikam w korytarzu. Pięć minut potem leże w wannie. Zanurzona w ciepłej, wręcz gorącej wodzie z dodatkiem najróżniejszych olejków. Najbardziej spodobał mi się ten rumiankowy.  Kąpiel działa na mnie uspokajająca, miałam wziąć zimny prysznic, ale kobieta zmienną jest. Tej wanny nie można porównać do balii w dziewiątce. 
Wciąż się martwię.  Choć wiem, że ostatnio nie mam po co. Staram się oswoić z myślą śmierci'. Jestem za młoda, choć ginęli młodsi.  Nie wyróżniam się niczym specjalnym, ale jestem człowiekiem. To chyba wystarcza, poprawka - wystarczało. Kiedyś to się zmieni. Bunt powstanie, ale o tym nawet głośno nie można mówić. Moim zdaniem długo to nie potrwa. Trzeba tylko jakieś iskry, żeby cały Kapitol spłonął. 
Zamykam oczy, jak przyjemnie.
◂◃ ▹▸ 
  Uśmiecham się słabo  do mentora i Chucka, kiedy idziemy korytarzem do windy. Trening brzmi mało zachęcająco, ale arena jeszcze mniej. To raczej Debra powinna nas odprowadzać, ale wywinęła się mówiąc o jakiś zakupach. Przez całą drogę mam ochotę się rozpłakać. Wiem, za często płaczę. Dochodzimy wreszcie do ogromnym, metalowych drzwi.
- Dalej wchodzicie sami - głos mentora odbija się echem po  korytarzu. Serce bije mi coraz szybciej. Wejście po woli się otwiera, a ja mam obawy. Chyba nie umiem przywyknąć do wizji śmierci. 
 Sala jest ogromna. Wszędzie są stoiska z bronią, a także różne pomoce, dzięki którym można ogarnąć się i spróbować przeżyć. Widzę kilku trybutów, więc jesteśmy za wcześnie. Są też nauczyciele, czyżby któryś był cudotwórcą i nauczył mnie czegoś? Ściany są ciemne, duże lampy oświetlają pokój, a podłoga jest ze specjalnego materiału, który chroni przed bolesnym upadkiem. Jest też tu widownia, trochę wyżej na stanowisko na jednej ze ścian. Sponsorzy i organizatorzy mogą podziwiać dzielnych trybutów, którym los nie sprzyja. Spoglądam na Chucka. 
- Idziesz?- pyta, kiwam głową i kierujemy się do głównego nauczyciela. Mężczyzna o rosłej budowie, ciemnej karnacji i imieniu Jack, mówi nam kilka faktów. Muszę przejść cztery obowiązkowe szkolenia, a potem wedle uznania.
,,Zabawę" czas zacząć.

10 komentarzy:

  1. Czytam twojego bloga od pół godziny, bo stosunkowo niedawno na niego wpadłam. I mam tylko jedno słowo na jego określenie : rewelacja. Jedna wielka, cholerna rewelacja. Już się nie mogę doczekać następnych rozdziałów. Oczarowaś mnie, dziewczyno. Sama piszę kilka opowiadań o takiej temetyce, ale nie są nawet w połowie tak dobre jak twoje. Czekam na następny i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jak miło : D . Nawet nie wiesz jak mnie cieszą takie komentarze. I mam nadzieje, że jak kiedyś coś opublikujesz dasz linka. : 3

      Usuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale twoje komentarze blogger zakwalifikował mi jako spam i dopiero teraz, gdy robiłam porządki, zauważyłam je.
    Te 5 rozdziałów przeczytałam szybko, bez problemów. Fabuła jest ciekawa i choć był jeden wątek z Igrzysk, okazało się, że to nie to samo - i bardzo dobrze!
    Na początku widziałam, że często w miejscach, gdzie powinny być przecinki, stawiałaś kropki, ale po dwóch rozdziałach wyzbyłaś się tego nawyku w większości. Kilka razy gdzieś tam zauważyłam literówkę, gdzieś składnia siadła i były powtórzenia, ale to w sumie nic wielkiego. Następnym razem pokażę Ci, gdzie konkretnie i będziesz wiedziała, na co uważać. Jedyna rzecz, jaka mnie nie pokoi to spacje przez znakami zapytania. Wiem, że to nic wielkiego, ale jednak jest to błąd.
    Postacie są fajne - Grace i Chucka polubiłam od pierwszych rozdziałów, a no i Erick! :D Uwielbiam go. Wkurza mnie fakt, że skończyłaś w takim momencie! No, ale ok - jakoś wytrzymam do następnego... Może... ;)
    A no i mam nadzieję na jakieś rozwinięcie wątku z trybutem z Czwórki. ;3
    Pisz szybko, bo co jak co, ale zainteresowałaś mnie swoją historią!
    Pozdrawiam i niech los zawsze Ci sprzyja! :)
    PS: Ładny szablon! Prosty, ale jest na czym zawiesić oko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no i jeszcze: mogłabyś mnie powiadamiać na blogu o nowych notkach? ;3

      Usuń
  3. hyhh coraz ciekawsze notki (czemu ja tak późno zawsze wpadam na fajne blogi i mam tyle zaległości??) mam nadzieję, że się nie podda i będzie walczyć do końca! niech los jej sprzyja! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, naprawdę fajnie napisane. Ciekawy pomysł. Będę wyczekiwać z nie cierpliwością na twoje rozdziały. Przy okazji...fajny szablon.


    Życzę weny i pozdrawiam

    Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię do The Versatile Blogger ^-^
    Szczegóły na http://cato-born-to-die.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. no i jak zwykle świetny. bardzo podoba mi się to, że na końcu dodajesz jakiegoś gifa. <3 to pomaga wyobraźni. ;d widzę, że jest nowy wygląd bloga - bardzo ładny. jest coraz ciekawiej. ale masz długie rozdziały - bardzo to lubię! ♥ no to czekam na kolejne i życzę dużo weny. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ochy i achy pod adresem twojego bloga. Kocham te cytaty na początku. Dają dużo do myślenia. Jestem ciekawa jak rozwiniesz tę akcję. Pozdrawiam i zapewniam, że będę wierną czytelniczką. :*

    OdpowiedzUsuń