poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 4

Rozdział 4

„I zrozumiała, że to koniec mimo to, że wszystko wskazywało na początek.”
anonim

   Wstałam bardzo wcześnie, jak na mnie. Wczoraj nie miałam siły nawet przebrać się w piżamę.  Przecieram oczy, a za oknem wciąż panuję ciemność. Nigdy nie bałam się ciemności, teraz też  nie. Po omacku szukam włącznika światła. Gdy jest już jaśniej, przeszukuję szafę, jest w niej pełno ładnych ubrań, ale ja nie mam zamiaru ich włożyć. Wyciągam moją czerwoną sukienkę i pantofelki. Kiedy mam ją na sobie, czuję się mniej samotna i po prostu trochę lepiej. Idę do łazienki, myję głowę, obmywam twarz i próbuję zapamiętać mój wygląd, w stolicy mnie zmienią. Na dworze dalej panuję ciemność. Korci mnie by położyć się spać, ale wiem, że i tak nie zmrużę oka. Decyduję się pójść po coś do picia. Idąc korytarzem mimowolnie zaczynam myśleć o Igrzyskach. Ciekawe, co mnie tam spotka, jak będzie wyglądać arena? Mam nadzieję, że nie będzie tam zbyt wiele wody, w której mogłam bym się utopić. Nie powinnam o tym myśleć. 
   U starszej kobiety zza lady, zamawiam gorącą czekoladę na rozbudzenie. Siadam na wygodnej kanapie i rozkoszuję się słodkim smakiem czekolady. Nigdy wcześniej jej nie piłam, ale kobieta ją zachwalała. Powiedziała, że ukoi moje nerwy i chyba miała rację. Widok za oknem jest piękny, ale lasy się przerzedzają. Co oznacza, że za kilka godzin będziemy w Kapitolu. Pięknym i magicznym mieście, gdzie tysiące tępych, jak worek ziemniaków mieszkańców, czerpie przyjemność z oglądania, jak dzieci, które nic im nie zrobiły, wyżynają się nawzajem. Mój oddech przyspiesza, gdy uświadamiam sobie, że ktoś się zbliża. Do pokoju wchodzi wysoki mężczyzna. Ubrany w brązową koszule i tego samego koloru spodnie. To raczej nie jest piżama, ale do końca nie jestem pewna. 
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem -  Erick uśmiecha się pogodnie.
- Nie, skądże proszę pana. Nie może pan spać? - dziwnie się czuję, mówiąc mu na  ,,pan", ale tego wymaga kultura. 
- Tak, nic dziwnego. Niedługo będziemy w Kapitolu - wzdycha. Wiem, że on nie lubi tego miasta równie mocno jak ja, a może nawet bardziej. Ale nie Kapitol mnie przeraża, ale widmo zbliżających się szybkim tempem Igrzysk. 
- Grace, nie płacz - słyszę cichy i smutny głos mojego mentora. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że po moich policzkach spływają łzy. Ocieram je dłonią, ale na miejsce jednej pojawiają się kolejne. Powinnam wziąć się w garść, prawda? Ale nie umiem. Jestem za słaba.
- Nie chcę umierać - szepczę. Widzę, że Erick nie przywykł do płaczących trybutek. Więc jestem pierwsza. Brawo Grace, weź jeszcze najlepiej zemdlej, będzie dramatyczniej.
- A ja nie chcę cię okłamywać - mówi Erick i siada bliżej mnie. Nie znam go, nie wiem jaki jest, ale nie jest złym człowiekiem. Takich nie ma. Może są wyjątki, ale tylko wyjątki, potwierdzające regułę. Przecież nikt nie rodzi się zły, to życie nas zmienia. Czuję jego dłoń na swoim ramieniu.
- Uspokój się - nakazuję mi. Z trudem się opanowuję, wbiłam paznokcie w wewnętrzną cześć dłoni, zawsze tak robię, kiedy chcę zapanować nad płaczem. Mężczyzna kontynuuje -  Bądź silna. Nawet jeśli zginiesz. Zrób to z uśmiechem na twarzy i nigdy się nie poddawaj. Rozumiesz? Zachowaj godność i nie pozwól ... - jego głos się załamuję, a oczy wyrażają wiele smutku - By Kapitol i Igrzyska cię zmieniły - kończy. Uśmiecham się słabo, ale szczerze. Lubię go, musi mu być ciężko po tym, co przeżył. W tym tkwi istota Igrzysk, nawet jeśli je wygrasz, to zmienią cię na zawsze.
  Biorę głęboki oddech, dopijam napój i za jego radą idę się położyć. Mimowolnie przysypiam i budzę się, gdy słyszę głos Debry stojącej za drzwiami:
- Wstawajcie! Dziś ważny, ważny dzień! - drze się niemiłosiernie. Wstaję i patrzę w lustro. Nie wyglądam tak źle, pomijając sińce pod oczami. Schodzę na śniadanie, gdzie wszyscy czekają już na mnie. Debra ubrana w świetnie dobrany, ciemno różowy kostium z bufiastymi rękawami, uśmiecha się na mój widok. Jej włosy są uczesane w wysokiego koka, a na twarzy ma narysowane różowe kółka o różnych wielkościach. Znajdują się głównie na policzkach i czole. Nigdy, ale to przenigdy nie zrozumiem mody panującej w Kapitolu. 
- Och, jak miło, że raczyłaś przyjść - sama nie wiem czy mówi to złośliwie, ale mam ochotę pociągnąć ją za ten kok. Erick ma zmęczoną twarz. Ubrany jest w to samo co kilka godzin temu, co rozwija moje wątpliwości na temat jego piżamy. Chuck siedzi cicho i skubie pączka posypanego wiórkami kokosowymi. Ma na sobie ciemną koszule i czarne spodnie. Też ma sińce pod oczami, nie tylko ja miałam problemy z zaśnięciem.
- Ta, jasne - mówię na dzień dobry. Siadam na wygodnym, drewnianym krześle. W kilka minut pochłaniam miskę ciepłego mleka i jakiś czekoladowych kulek, kanapkę z truskawkowym dżemem, kilka rogalików i popijam gorącą czekoladą. Wtedy chwilę krótkiego szczęścia, przerywa Debra.
- Grace, jeśli zjadłaś to idź się przebrać. Jesteśmy już prawie w Kapitolu, a ty musisz zrobić dobre wrażenie, a ta sukienka jest po prostu brzydka - uśmiecha się szeroko i bierze łyk czystej wody ze szklanki. A ja czuję, że wreszcie mam się na kim wyładować.
- Och, zamknij się! - podnoszę głos. A twarze wszystkim kierują się w moją stronę. Kobieta piszczy ze zdziwienia. Biorę nóż służący do krojenia ciasta i wymachuje nim przed chirurgicznie poprawioną twarzą Debry.
- Masz co jeszcze do powiedzenia na temat mojego stroju? - jej zdziwienie ustępuję arogancji. Gram, udaję, robię z siebie kogoś, kim nie jestem. Nigdy bym jej nie skrzywdziła, ale jaki sens jest w byciu sobą? Gdy tylko wyjdę z tego pociągu, będę musiała udawać dumną trybutkę.
- Oburzające - szepczę opiekunka - Żadnych manier. Typowa mieszkanka dystryktu - to przesada. Wiem, że nie mogę jej uszkodzić. Nawet nie chcę, nie mogłabym. Biorę kubek z czekoladą i wylewam na jej drogi strój. Mam ochotę obrzucić ją ciastem, ale Chuck obejmuję mnie w talii. 
- Dość - szepcze mi do ucha. Jego głos jest miły i ciepły, chcę mi się śmiać. Przypomina mi się, jak kiedyś jedna z dziewczyn w szkole - Allison Marcet - naśmiewała się ze mnie. Ostatecznie dostała błotem w twarz od Amy, a dokładniej zaliczyła kąpiel błotną. Nie lubiłam jej, ani jej rodziny. Byli strasznie chciwy i zarozumiali, a w moim dystrykcie pomagaliśmy sobie nawzajem i dzieliliśmy się żywnością. Choć to miłe wspomnienie, odczuwam ból. Dlaczego? Bo brak mi Amy. Tej roześmianej szatynki, która nie raz biła się z chłopakami. 
Wracam do rzeczywistości, w której Erick zakrywa usta, by się nie roześmiać. Widok Debry piszczącej i podskakującej w miejscu jest przekomiczny.
- I zapamiętaj, nigdy nie wolno obrażać ci mieszkańców dystryktów - posyłam jej groźne spojrzenie. Po czym kobieta wychodzi, by się przebrać. Krzyczy, że czas nas goni i marudzi coś o braku manier.
- To było bardzo nierozsądne Grace - mówi mentor. Patrze na niego ze skruchą, a on uśmiecha się po chwili.
- A z resztą należało się jej. Nie cierpię baby - dodaje. Mam ochotę się roześmiać, ale moje myśli zajmuję Kapitol. Podchodzę do okna, a razem ze mną Chuck. Bajeczna kraina, wręcz magiczna, ukazuje się nam. Wysokie budynki, niektóre sięgają chmur, a wszystkie w pastelowych kolorach przyjemnych dla oka. Tak piękne miasto zamieszkane, przez tak nieświadomych swych czynów mieszkańców. Za szybą przemijają setki nieznanych mi twarzy. Ludzie nie podobni do ludzi. Kolorowi, dziwni, inni, z wyglądem poprawianym chirurgicznie. Nie wiem, co do nich czuję, chyba wstręt, to dobre słowo, a jednak czuję się przez to winna. Nie znam tych ludzi, więc jak mogę ich oceniać? Może byłabym całkiem inną osobą, gdybym wychowała się w Kapitolu. Zmuszam się łagodnego uśmiechu i macham ludziom na powitanie, oni też mi machają. Chuck odwraca się plecami i przewraca oczami.  Chcę mu coś zasugerować, ale zapominam, że on nie musi podlizywać się widowni. On ma umiejętności, których mi brak.
◂◃ ▹▸
 Łzy ciekną ciurkiem po mojej twarzy. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, ale jestem już wykończona dzisiejszymi przeżyciami. Starsza kobieta w peruce koloru zgniłej mandarynki ciężko wzdycha, a jej lateksowy kostium koloru trawy skrzypi, kiedy oddycha. Mieszkańcu Kapitolu chyba lubią lateks, nigdy nie zrozumiem tej mody. 
- Mogłabyś się uspokoić i nie wiercić - mówi, a ja mam jej już dość.
- Uspokoję się, jak stąd pójdziesz - odpowiadam. Pomocnica stylisty próbuję zabić mnie wzrokiem, ma w tym wprawę. Wtedy naszą sprzeczkę przerywa niska, ładna blondynka o niezwykłych oczach. Jedna z tęczówek ma kolor jasnoniebieski, a druga jest ciemnobrązowa. Jestem prawie pewna, że ma szkła kontaktowe. Ubrana jest w zieloną tunikę i błękitne spodnie. Fala ciemnych, blond loków opada jej na ramiona, a na policzku widnieje mała, błękitna gwiazdka. Dziewczyna ma góra dwadzieścia lat i  sprawia wrażenie pogodnej.
- Orhio, możesz iść. Tak prawię skończyłyśmy. Zaraz przyjdzie Lear - uśmiecha się. Starsza z pomocnic mojego stylisty wychodzi, a ja zostaję sama z Meą.
- Dziękuję - szepczę.
- Tak, wiem, Orhia potrafi nieźle zdenerwować, ale to starsza kobieta. Pamięta gorsze dni. To nie jej wina - próbuje wytłumaczyć zachowanie współpracownicy. Uśmiecham się słabo.
- Czy Lear to mój stylista? - pytam z niewinną miną.
- Tak, polubisz go. Właściwie, to już skończyłam. Pójdę po Leara. 
-  Nie kojarzę tego imienia.
- To wiadome, to jego debiut. Jakbyś mieszkała w Kapitolu to znałabyś, ma własną markę ubrań. Znaczy nie całkiem debiut, kiedyś już był stylistą trybutów dystryktu piątego, ale z wielu powodów zrezygnował. 
- Chyba dobrze go znasz - wnioskuję z tonu jej głosu. 
- To mój brat - odpowiada Mea, a ja mam ochotę otworzyć usta w akcie zdziwienia.
- Starszy? - pytam,  dziewczyna kiwa głową.
- Dobrze, skończyłam cię upiększać - uśmiecha się promienienie, wstaje i wychodzi. Ciekawe czy Lear będzie do niej podobny? Mam nadzieję, że tak samo miły, jak ona. Jestem teraz w dużym pomieszczeniu, gdzie dokonano na mnie odnowy biologicznej, czyli wyrwano mi prawie wszystkie włosy, oprócz tych na głowie, rzęs i pozostawiono delikatne brwi, po za tym zaliczyłam kilka kuracji. Orhia powiedziała, że musiały ,,przygotować" mnie na spotkanie ze stylistą. Jestem teraz całkiem goła, jedynie przykryta narzutą. 
Słyszę kroki. Orhia kazała mi się nie ubierać, ale nie przywykłam by paradować nago przed mężczyznami. Wbrew radą ubieram kremowy szlafrok, wiszący na wieszaku obok materaca, na którym leżałam. Siadam z powrotem na śliski materac.  Ściany pokoju wyglądają na wykonane z jakiegoś rodzaju metalu, tak samo jak podłoga, na suficie wisi sporo lamp, okna są, ale bardzo wysoko. Nie czuję się tu dobrze, wszystko mnie boli, a moja skóra pachnie środkami odkażającymi. 
Po kilku minutach do pomieszczenia wchodzi wysoki, szczupły mężczyzna o jasnoniebieskich oczach i kruczoczarnych włosach delikatnie postawionych do góry. Kolor oczu to jedyne w czym podobny jest do Mei. Ma na sobie błękitną koszulę i czarne, eleganckie spodnie. Przygląda mi się z zainteresowaniem. Uśmiecham się, chcąc zrobić dobre wrażenie.
- Dlaczego jesteś ubrana? - pyta. Jego pytanie zbija mnie z tropu.
- Eee, bo nie przywykłam do chodzenia nago -  tłumaczę się.
- Jestem twoim stylistką, muszę się zobaczyć całą. Przygotuję ci strój na paradę, nie możesz się mnie wstydzić. 
- Wiem, ale jesteś też całkiem obcą osobą - mężczyzna przewraca teatralnie oczami. Może i zachowuję się nie profesjonalnie, ale nie potrafię inaczej. 
- Jestem Grace - próbuję naprawić sytuacje.
- Lear.
- Wiem, poznałam twoja siostrę Meę - mogłam tego nie mówić, ale na wieść o niej Lear się rozpromienia. Tak, to pewnie typ starszego brata broniącego siostry. Mężczyzna przygląda mi się.
- W tym roku trafiła mi się bardzo urodziwa trybutka - uśmiecha się.
- Nie jestem ładna - zaprzeczam z dziecinnym uporem. Na co on jeszcze szerzej się uśmiecha. W moim dystrykcie nie interesowałam się chłopcami. Wolałam się z nimi przyjaźnić niż całować, w odróżnieniu od moich przyjaciółek.
- Więc wkrótce będziesz - oświadcza tajemniczo. Bierze mnie za rękę i prowadzi do owalnego pomieszczenia. 
 Ściany pomalowano na jasny błękit, podłoga jest z ciemnego drewna, na środku stoi biały fotel i naprzeciw jemu kanapa obita czarną skórą. Na suficie są małe, żółte lampki, po za tym w pokoju jest dużo roślin w doniczkach. Niektóre mają tylko ogromne liście a inne piękne, kolorowe kwiaty. Przy jednej ze ścian stoi regał wypełniony książkami i zdjęciami. Na jednym z nich rozpoznaję Meę. 
- Usiądziesz? - pyta, wykonuję jego polecenie, a on siada na fotelu. 
- Dobrze, pewnie jesteś ciekawa w co cię ubiorę na paradę - obdarza mnie szerokim uśmiechem. Tak, szczerze jestem ciekawa. 
- Mój dystrykt zajmuję się produkcją mąki - przypominam. Z reguły trybuci są ubrani w coś związanego z ich dystryktem, na przykład ci z czwórki mają często motywy muszli, lin rybackich.
- Tak. Masz jakieś pomysły? - pyta, choć wiem, że on i tak mam już własną wizję.
- Mam tylko nadzieję, że nie obsypiesz mnie mąką. Tak jak to było w któryś Igrzyskach.
- Oto się nie martw - mruga do mnie prawym okiem.
- Więc zgodzę się na każdy strój - deklaruję i już po sekundzie tego żałuję. 
- To mój debiut i jak wiadomo chcę zrobić dobre wrażenie. Twój wygląd podsunął mi pomysł.
- Ale mi go nie zdradzisz - stwierdzam, a on tylko kiwa głową.
- Za godzinę przyjdzie po ciebie ekipa i wtedy sama ocenisz czy mój pomysł jest dobry - uśmiecha się i  dodaję - To może ci pomóc w rozszyfrowaniu stroju - podaje mi ładną, jaskraworóżową róże. Przebierze mnie za kwiat?
- Learze, Mea mówiła, że już kiedyś projektowałeś stroje dla trybutów. Dlaczego odszedłeś? - pytam, obrzuca mnie chłodnym spojrzeniem. Chyba nie powinnam, o tym wspominać.
- Popełniłem błędy, Grace. Jestem tylko człowiekiem - odpowiada stylista, ale nie rozumiem go. 
◂◃ ▹▸
   Na zewnątrz czeka na mnie, nie zbyt zadowolona z tego faktu Debra. Moje towarzystwo chyba jej nie odpowiada.  Z krzywym uśmiechem prowadzi mnie do windy i wciska przycisk z numerem - 9. Przebrała się i zmieniła perukę, teraz ma na sobie żółty komplet i tego samego koloru włosy. Jeej, jak ja jej nie cierpię. Podczas podróży nie odzywamy się. Może głupio zrobiłam obrażają opiekunkę, ale przynajmniej Erick jest po mojej stronie. 
   Pomieszczenie, a raczej piętro do jakiego mnie zaprowadziła opływa w luksus i nowoczesność, aż miło popatrzeć. Całe piętro jest dla nas i znów nasuwa mi się myśl - ostatnia przyjemność skazańca
Wszędzie są rzeźby, przedstawiające piękne kobiety i mężczyzn, drogie, jaskrawe i puchate dywany, obrazy przedstawiające kwiaty i łąki. Właśnie te obrazy najbardziej mnie urzekły, ponieważ są takie realistyczne. Podłoga jest z kolorowych kafelków, ściany są miejscami białe, błyszczące, ale głównie przedstawiają różnorakie wzory geometryczne. Pomieszczenie jest duże, połączone z korytarzem, oddzielone szklaną ścianą od jadali i kuchni. Na środku stoi kilkuosobowa sofa, niski stolik, na ścianie wisi ogromny telewizor, na suficie jest sporych rozmiarów lampa z mnóstwem kolorowych koralików. Na przeciwnej ścianie są okna, przez które widać Kapitol. W jadalni znajduję się tylko ośmioosobowy stół i pasujące do niego krzesła, obite poduszkami. 
Patrzę na to przez jeszcze kilka chwil, a potem idę do mojego pokoju, który okazuję się naprawdę ładny. Jasny fiolet pokrywa prawie każdy mebel, a jeśli nie, to jest on zrobiony z bardzo jasnego drewna. Na podłodze jest ogromny, futrzany, kremowy dywan. Najbardziej podoba mi się łóżko. Jest takie ogromne, ani trochę nie przypomina mojego małego materaca na deskach w rodzimym dystrykcie. Bardzo często musiałam go dzielić z Eleanor, ale nigdzie bardziej bym nie chciała być niż na tym materacu. Wzdycham i kładę róże na nocną szafkę. Otwieram szafę, a widok markowych ubrań wcale mnie nie dziwi. Decyduję się ubrać kremowe spodnie i białą, zwiewną koszule. Mam jeszcze sporo czasu do spotkania ze stylistami. 
Idę do kuchni, gdzie awoksy podają śniadanie. W zaskakująco szybkim tempie pochłaniam dwa rogaliki z nadzieniem czekoladowym, miskę jakieś kremowej zupy koloru pomarańczowego i szklankę soku jabłkowego. 
Przechodzę do salonu, kładę się na sofie, opieram głowę na satynowej, białej poduszce i patrzę przez okno na ulice, wysokie budynki w bajecznych kolorach i wesołych mieszkańców Kapitolu. Tak, wieść o zbliżających się Igrzyskach niezwykle ich cieszy, tylko ich. Nikogo więcej, wiele rodzin za kilka tygodni będzie w żałobie. 
Nagle naprzeciwko mnie siada Erick. Trochę zastanawia mnie gdzie, do cholery podziewa się Chuck, ale nie powinno mnie to teraz interesować.
- Cześć - witam go.
- Jak spotkanie ze stylistą? - pyta.
- Chyba dobrze - na moją odpowiedź mentor reaguję śmiechem.
- Lepiej niż dobrze. Lear twierdzi, że masz charakter. Przypadłaś mu do gustu.
- To miło - odpowiadam, choć nie rozumiem, dlaczego mu ,,przypadłam". 
- Piękne miasto - szepczę, a mężczyzna kiwa głową, zgadzając się ze mną. Na chwilę zapada cisza.
- Gdzie Chuck? - pytam. Wcześniej w pociągu na niego nakrzyczałam, ale to mój przyjaciel. Po prostu sobie nie radzę, nie umiem zaakceptować sytuacji, w której się znalazłam. 
- Ze swoją stylistką - Mells - odpowiada. Ciekawe, jaka jest jego stylistka? Mam nadzieję, że choć trochę podobna do Leara.
◂◃ ▹▸
   To nie ja - powtarzam w myślach.  Osobą, którą widzę w lustrze, jest zbyt piękna. Nie przypomina mnie, jak dobrze pójdzie Lear będzie miał świetny debiut. Obracam się delikatnie. Moje powieki są pokryte mnóstwem brokatu w różnych odcieniach różu. Już wiadomo, jak mój stylista chcę mnie pokazać. Wykreował mnie na delikatną, jak kwiat. Moje usta pokrywa warstwa błyszczyków, a blond loki opadają mi na plecy, mam wybielone zęby, na paznokciach namalowane małe kwiatki i przyklejone brylanciki. Na głowę założono mi wianek z pięknie pachnących kwiatów w różnych odcieniach różu i bieli. Mój strój pozostawia trochę do życzenia, niby naga nie jestem, ale nie obraziłam bym się, gdyby moje ciało było bardziej zakryte. Strój jest piękny, ale delikatny przede wszystkim. Moje ciało pokrywa prześwitujący materiał, na którym w okolicy piersi wyszyto różowe kwiaty i pozawijane liście, a niżej w okolicy bioder mam spódniczkę z prawdziwych kwiatów. Po za tym moje ciało w niektórych miejscach pokrywa brokat, na przykład na ramionach, nogach i nadgarstkach. Na stopach mam delikatne, przezroczyste pantofelki, a moje kostki obkleili prawdziwymi liśćmi. Dodatkowo dali mi pół przezroczysty szal w kwiaty. Jak spojrzeć na to obiektywnie, to zmienili mnie w w różę lub łąkę. Nawet podoba mi się ta kreacja, jest dużo lepsza niż się spodziewałam. Jednak wciąż zżera mnie ciekawość, w co jest ubrany Chuck.
Jak się po chwili okazuję, w jego stroju nie ma różu. Ma proste, brązowe spodnie, nie ma koszuli ani nic w tym stylu, jego tors, plecy, barki, ramiona pokrywają zielone wzory, błyszczące się, ciągnące się, aż do dłoni. Na głowie ma wianek z liści. 
Wygląda dobrze, mieszkanki Kapitolu powinny na niego zwrócić uwagę. Mells także się spisała. 
- Skąd pomysł na kwiaty? - pytam mojego stylistę.
- Już ci mówiłem. Przypominasz mi kwiat - uśmiecha się, na tym kończy się nasza rozmowa. 
Razem z Chukiem wchodzimy do rydwanu, gotowi na Paradę Trybutów. Szczerze, to trochę boję się, że wypadnę. Kiedy rydwan się delikatnie chwieje, łapię za rękę Chucka i nie mam zamiaru go puszczać. Przynajmniej jemu to ani trochę nie przeszkadza. Pozostali trybuci powoli wyjeżdżają. Czasem jedna ze stylistek zasłoni mi widok, ale niektóre stroje widzę świetnie. Na przykład ciężkie, złote kombinezony trybutów z jedynki, przebrane za drzewa dzieciaki z siódemki, trybutów z czwórki, prawie nagich tylko obklejonych sieciami i rozgwiazdami, gdyby nie ich uroda to możne zostaliby wyśmiani. Wszędzie rozbrzmiewa głos prowadzącego:
- A teraz powitajmy parę z dziewiątki! - moje serce zaczyna bić szybciej. Rydwan rusza, a czarne konie rozpoczynają swój powolny bieg po wielkim placu, gdzie na trybunach ogląda nas tysiące widzów. Po kilku sekundach moje oczy oślepły od blasku fleszy, by po chwili przyzwyczaić się do ostrego światła. Tłum ryczał na mój widok, a ja najsłodziej, jak umiałam uśmiechałam się do kamer. Dłonie zaczęły mi się pocić. Mam nadzieję, że nie przeszkadza to mojemu przyjacielowi. Posyłam kilka całusów do hałaśliwego tłumu. Rydwany zatrzymują się. Przemówienie prezydenta Snow'a jest takie same, jak co roku. Opowiada on o zaszczycie, jaki nas potyka, o historii Igrzysk, a na koniec życzy nam szczęścia i żeby los nam sprzyjał. Niezbyt dobrze go widzę, ale wiem jak wygląda. Średniego wzrostu mężczyzna, starszy, po operacjach plastycznych z ulizanymi szarymi włosami i siwą brodą. Nie napawa sympatią i widać, że przyjemność sprawia mu widok trybutów. Po jego przemowie rydwany zawracają. Parada się skończyła, ale rozpoczęło się coś innego. Powoli schodzę z rydwanu i stoję spokojnie w cieniu. Wyjście z wielkiej sali jest małe. Niektórzy się pchają, a inni czekają.  Razem z Chuckiem rozmawiamy z Mells i Learem. Usłyszałam kilka pochwał na mój temat i podziękowałam. A teraz moje myśli i wzrok koncentruję się na innych trybutach. Czuję na sobie czyjeś spojrzenie. To przedstawiciel czwartego dystryktu przeszywa mnie wzrokiem. W świetle ogromnych lamp dostrzegam jego oczy. Są barwy morskiej. Nie podoba mi, że na mnie patrzy. Często trybuci już przed wejściem na arenę wybierają sobie ofiary. Czy on wybrał mnie? Nie chcę o tym myśleć, bo zauważam Ericka i idę z nim porozmawiać na temat parady.


5 komentarzy:

  1. Przed chwila pochłonęłam całego twojego bloga i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Podoba mi się twój styl pisania. Zauważyłam kilka literówek, ale to nic. Podoba mi się to jak wykreowałaś Grace, jest taka realna. Muszę przyznać, że chłopak z czwartego dystryktu mnie zaintrygował : d Czkam z niecierpliwością na następny rozdział i jeśli możesz to informuj mnie na echo-twoich-slow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się. Na początku przeraziła mnie długość, bo ja tak długo pisać nie umiem - pełen respect xD Widzę, że Grace ma charakter, a ja lubię dziewczyny z charakterem. Nie dała się rozebrać, zniszczyła strój mentorce, działała pod wpływem emocji. Masz bardzo lekki styl, o czym już chyba pisałam we wcześniejszym komentarzu. Dlatego, mimo długości, przeczytałam go sprawnie i bez "podziwiania ściany" w międzyczasie. Czekam na wywiady, bo tą część Igrzyskowych FanFick'ów lubię najbardziej ;)
    Pozdrawiam i szczęśliwego ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, nie będę oryginalna- mnie również podoba się Twój styl. Lekko piszesz, potrafiłam sobie to wszystko wyobrazić. Strój Grace... Nie przepadam za różem, ale w tej sytuacji jestem w stanie zrobić wyjątek. Bardzo ładnie to opisałaś, naprawdę.
    Polubiłam Grace. Jest sympatyczną, choć przerażoną osobą. Ciekawe, jak będzie sobie radzić na wywiadach...
    Podoba mi się, że pod każdym postem dodajesz zdjęcia Grace. Skąd Ty je bierzesz?
    Tak przy okazji- zapraszam na mojego bloga- www.historiarebelii.blogspot.com
    I gdybyś mogła informować mnie o nowych notkach, byłabym bardzo wdzięczna.
    Pozdrawiam
    Satu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na 9 rozdział mojego opowiadania o miłości
    http://cristiano-meg.blogspot.com/2013/01/rozdzia-9.html

    OdpowiedzUsuń
  5. ROZDZIAŁ JEST JAKI JEST ? chyba żartujesz, jest genialny, cudowny i nie wiem co jeszcze. ♥ bardzo mi się podoba, tak jak cały twój blog. <3 bardzo długi, lubię takie. ♥ no nie wiem co tu jeszcze napisać, więc lecę czytać dalej. <3 weny. ♥

    OdpowiedzUsuń