Rozdział
6
„Tak, coś nie do zranienia, nie do
pogrzebania jest we mnie,
coś rozsadzającego skały: nazywa się to
moją wolą.”
Fryderyk Nietzsche
Przejeżdżam palcem wskazującym po
ostrzu. Sztylet to śmiertelna broń. Staram się o tym nie myśleć. Na śmierć od
zawsze byłam w pewnym stopniu gotowa. Wiem, że nie można być przygotowanym na nią całkowicie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie i kogo zabierze. Przez igrzyska każdy z nas otrzymał możliwość, taką wiedzę, że jeśli zostanie
wylosowany to prawdopodobnie umrze. Kiedyś taka świadomość o własnej
śmierci była ważna dla ludzi, teraz tak nie jest. Wszyscy chcą żyć, ale
przecież ktoś musi umrzeć, by ktoś żył. Chciałabym znać mój koniec. Nie powinnam, prawda? Trzeba
brać co dał los, mierzyć się z nim, choć nie mam nawet cienia szans na wygraną.
Ludzie wciąż walczą, każdy z nas ma nadzieję. Ona żyję w człowieku,
ponieważ jest niezaprzeczalnym przeciwieństwem pamięci. Daję nam siłę,
choć może po prostu złudne kłamstwo. Nie wiem, bierzemy co daję nam los i staramy się jakoś przeżyć.
Biorę zamach i wybijam
sztylet w kukłę. Uderzam coraz mocniej, choć nie mam bladego pojęcia, co robię.
Instruktorzy atakują mnie.
Czuję ucisk w żołądku. Bolą mnie mięśnie, czuję pot na szyi i czole. Nie lubię
się pocić, to nie przyjemne. Próbuję się bronić, czuję w sobie dziwną siłę, to chyba wola
przetrwania. Omijam ręce strażnika, kiedy zamachuję się na mnie z ostrzem.
Czuję ból w udzie, jeden z nich mnie uderzył. Biegnę i schylam się w ostatniej
chwili przed ciosem. Znów ruszam ku kukłom i wbijam sztylet prosto w gardło
jednej z nich.
Instruktor staję i uśmiecha się słabo.
Instruktor staję i uśmiecha się słabo.
- Nieźle ci idzie walka
wręcz. Dobra mała, poćwicz teraz znajomość roślin.
- Dziękuję - uśmiecham
się, poprawiam grzywkę i kieruję się w stronę stanowiska, o którym mówił
Samuel.
- Dobrze sobie radzisz, Grace -
Chuck stoi oparty o ścianę. Podnoszę wzrok znad pułapki na małe zwierzęta. Od
godziny to ćwiczę, może chociaż nie umrę z głodu.
- Cześć - odpowiadam i zaczynam masować zbolałe dłonie. Wszystko mnie boli, od palców stóp po
głowę. Mam dość, niektórzy trybuci poszli już na ciepłą kąpiel, ale ja i
kilkoro innych, w tym Chuck zostaliśmy. Powód jest prosty, muszę nauczyć się
jak najwięcej. Może się przemęczam, ale nie mam wyjścia. Chcę nie mieć sobie za złe, że olałam treningi. Nie wyjdę, póki instruktorzy mnie nie wygonią.
- Ładnie walczysz sztyletami
czy nożami - to najdziwniejszy komplement, jaki słyszałam w swoim
życiu. Pewnie dla dziewczyn z dwójki i jedynki to norma.
- Może i tak, ale myślisz, że
będę w stanie walczyć z kimś. Kukły to inna sprawa, to tylko rzeczy - mówię i
ciężko wzdycham. Chłopak siada obok mnie na zimnej posadzce, podkula kolana pod
brodę i patrzy przed siebie.
- Dasz radę - mówi, a ja
uśmiecham się sarkastycznie.
- Jasne.
- Zrozum Grace, ty tego nie
widzisz, ale... - przerywa i wpatruje się we mnie.
- Dokończ - proszę.
- Masz taką życiową energię,
mała - zaczynam się cicho śmiać. Wstaję i kilka razy się przeciągam.
- Idziemy już? - pyta mnie, a
ja kiwam głową przecząco.
- Znaczy, jak chcesz to idź.
Ja porozpalam trochę ognisk - przechodzę do stanowiska.
Głupie gadanie, które daję mi cichą nadzieję. Przecież nikt mi nie pomoże, tylko dlatego, że mam ładne oczy.
Jack podchodzi do mnie pewnym
krokiem. Poprawia trochę zbyt długie, jak na strażnika ciemne włosy.
- Mała, musisz się przespać - głaszcze mnie delikatnie po głowie, wręcz czule. Rozglądam
się po sali i widzę jedynie trzech trybutów oprócz mnie. Jest godzina dwudziesta
pierwsza i jutro znów czeka mnie trening. Nie napawa mnie to radością. Idąc do drzwi, czuję na sobie czyjeś spojrzenie. Chyba jestem zmęczona albo popadam w paranoję.
W łóżku przekręcam się z boku
na bok. Nie mogę zasnąć, a powinnam. Zegar wskazuję, że jest dwadzieścia minut
po pierwszej. Wstaję powoli, bo nie zbyt wiele widzę. Nigdy nie bałam się ciemności. Nie
rozumiem ludzi, którzy się jej boją, przecież w dzień też dzieją się złe
rzeczy. Szuram gołymi stopami po futrzanym dywanie. Podchodzę do okna, a widok z
niego jest piękny. Kapitol tętni życiem, wszędzie palą się światła, kolorowe telebimy i różne reklamy. Mrugam z trudem, po krótkiej wizycie w toalecie, znów kładę się do miękkiego
łóżka i zasypiam.
,,Krzyczę. Nigdy tak
głośno nie krzyczałam. Biegnę przez ciemny las, nogi mnie bolą, małe, ostre
krzaki ranią mnie, szarpią ubranie i skórę. Podnoszę ręce i próbuję się osłonić przed gałęziami, które
uderzają mnie w twarz. Wszystko mnie boli. Żołądek podchodzi do gardła. Już nie
mogę nawet krzyczeć, sparaliżował mnie strach. Płaczę, cały czas płaczę, jakbym nie mogła przestać. Czuję ostry ból w kostce, upadam na błotnistą
ziemię. Pieczę mnie ramię, z którego krew leję się strumieniem. Urywam kawałek materiału z mojej białej bluzki i obwiązuje
ranę. Na dłuższą metę, to nie pomoże. Próbuję wstać, ale ból w kostce się
nasila i znów ląduje na ziemi. Recytuję wiązankę przekleństw. Drugi raz nie
próbuję już wstawać. Czołgam się do najbliższego drzewa, mam trochę szczęścia i
znajduję kij. Dzięki niemu jakoś się podnoszę i powoli idę dalej. Nie mam
pojęcia, gdzie się znajduję. Przedzieram się przez gąszcz. Po kilkunastu
minutach, ciągnących się wiecznie, wychodzę na jakąś polane. Zielona trawa
pachnie rosą i deszczem. Siadam na niej, kładę swoją podpórkę obok, tak żeby
była pod ręką. Możliwe, że to moja jedyna broń. W oddali słyszę śpiew ptaków i wtedy
pojawia się śmierć. Nie widzę twarzy trybuta. Słyszę tylko szybkie kroki,
ciężkie buty uderzają o powierzchnie. Podnoszę się najszybciej, jak potrafię.
Moja śmierć jest tylko kilka metrów przede mną. Nie ucieknę. Ta myśl boli
bardziej niż ostrze, które zaraz wbije mi w skórę. Wstaję, chcę zginąć z
godnością. Łapię kij i próbuję zamachnąć się na niego. Trybut łamie go w pół. Nie krzyczę, tylko pojedyncze łzy spływają po moich
policzkach. Podnoszę głowę i teraz w słońcu widzę jego twarz, a raczej twarze.
Widzę Chucka, mojego mentora Erick'a, tego trybuta z czwórki i jedynki, i
dwójki, piątki, siódemki...Kolejne osoby przelatują mi przed oczami. Moje serce
przyspiesza. Ramię strasznie boli, zaczynam krzyczeć z bólu. Trybut podnosi dłoń, trzyma
w niej sztylet taki sam, jak ten którym podrzynałam kukłom gardła. Zamachuję
się, a ja próbuję spojrzeć w jego oczy. Dziewczyna o
niebieskich oczach uśmiecha się do mnie. Blond włosy falują jej na
wietrze. Ostrze jest kilka centymetrów od mojej klatki piersiowej. Patrzę na swoją twarz, na mnie, na Grace. Grace bez zastanowienia i zawahania wbija
ostrze noża w mój brzuch. Jej śmiech, mój śmiech niesie się przez
polankę."
Budzę się z krzykiem, zlana
potem. Nie chcę tego, to nie może tak się skończyć. Ja nie mogę...Nie mogę
zabić. Nie umiałbym, prawda? Stos myśli kotłuję się w mojej głowie. Chcę
płakać, krzyczeć, machać rękami i walić w podłogę, ale nie robię nic.
Siedzę skulona na wielkim łóżku. Wycieram rękawem piżamy pot z czoła. Wstaję i
idę do łazienki. Podchodzę do lustra i bez większego celu gapię się na swoje
odbicie. Widzę przestraszoną dziewczynę, a nie morderczynie. Nie jestem zabójcą,
nie byłam i nie będę. Wolę sama zginąć, bo to lepsze, prawda?
Cholera! Ja chcę żyć, jak przeżyć igrzyska nie zabijając żadnego trybuta? Walę pięścią w kafelki na ścianie, co oczywiście jest bezsensowne. Masuję bolące palce. Nie wiem, co mam zrobić, więc wracam do łóżka, kładę się i cudem zasypiam po upływie godziny.
Cholera! Ja chcę żyć, jak przeżyć igrzyska nie zabijając żadnego trybuta? Walę pięścią w kafelki na ścianie, co oczywiście jest bezsensowne. Masuję bolące palce. Nie wiem, co mam zrobić, więc wracam do łóżka, kładę się i cudem zasypiam po upływie godziny.
Kolejny dzień nie jest dla
specjalnie różny od poprzedniego. Jem rano śniadanie, słucham marudzenia Debry,
porad mentora, Chuck pyta mnie czy wszystko w porządku. Idę na salę, daję z siebie
wszystko; znajomość roślin, rozpalanie ognisk, zakładania i stawiania pułapek
oczywiście na zwierzęta, umiem się nawet schować, choć w tym zawsze byłam dobra. Po
prostu jak miałam osiem lat nałogowo grałam w chowanego. Co umiem jeszcze?
Strażnik mówi, że posługiwać się nożami w walce wręcz, z bliższej odległości
nawet czasem trafiam do celu. W rzucaniu oszczepem jestem tak bardzo do
bani, jak tylko można być. W strzelaniu z łuku też. Opanowałam podstawy walki wręcz i kiedy mówię podstawy
to ma na myśli celne kopanie i walenia pięściami. Po za tym póki co nie
wykazałam żadnych ukrytych mega super zdolności. No cóż, mam problem. Co ja zrobię jutro, kiedy będziemy musieli coś pokazać? Marzy mi się
piątka. Pięć punktów wystarczyło by. Tylko jeden mały problemik w tym idealnym
planie - ja nic nie umiem! Co mam pokazać sponsorom? Mogę ustać na
środku sali i się rozpłakać, to wychodzi mi najlepiej. Nie wiem i boję się.
- Erick! - krzyczę, ale nikt
nie odpowiada. Stoję na drewnianej podłodze w naszym apartamencie. Stukam
zniecierpliwiona w podłogę. Nie lubię czekać. Nagle pojawia się Debra, poprawia
fikuśną, jaskrawozieloną perukę i gładzi materiał lśniącej, fioletowej koszuli.
- Coś się stało, złotko? -
pyta przymilnie. Wzruszam tylko ramionami.
- Widziałaś Erick'a? - pytam, patrząc na jej makijaż. Nie widziałam jeszcze tyle brokatu na ludzkiej twarzy.
Usta ma wręcz nim obsypane. Małe błyszczące fioletowe kryształki i ten róż na
policzkach. Czy ją nie boli skóra od takiej ilości kosmetyków? Wątpię, żeby to było zdrowe.
- Dla ciebie pana Erick'a -
poprawia mnie. - Rozmawia z Chuckiem, musisz zaczekać
na swoją kolej - oznajmia tym swoim piszczącym głosem. Czy ona, gdy była mała
połknęła piszczałkę? Wzdycham i idę do kuchni. Służąca o niebieskich oczach
obrzuca mnie smutnym spojrzeniem. Szkoda, że obcięto jej język. Chciałabym z
kimś porozmawiać.
Leżąc na kanapie i wpatrując
się w budynki za oknem zastanawiam się, co robią moi znajomi, rodzina. Ciekawe
czy Ruth i Amy widziały paradę? Czy widziały mój strój? Pewnie tak. Ciekawe co
sobie pomyślały. Wciąż jestem na nie zła za Chucka, ale nie umiem teraz o tym
myśleć. Nienawiść, złość jest głupia. Dlaczego ludzie wciąż do
niej dążą?
Wiem co zrobię. Coś dziwnego, może głupiego, bezsensownego, czego nikt już robi, przynajmniej nie widziałam by ktoś to robił. Kiedyś, dawno temu, uczono mnie o tym, a teraz nie ma sensu. Ludzie się nienawidzą, nie chcą szukać dobra w sobie. Wolą być zaślepieni samotnością i goryczą. Obracam głowę, sprawdzając czy ktoś jest w pokoju oprócz mnie. Nikogo nie ma. Klękam na białym dywanie. Składam dłonie razem i patrzę w okno, mówię cicho poruszając dłonią.
Wiem co zrobię. Coś dziwnego, może głupiego, bezsensownego, czego nikt już robi, przynajmniej nie widziałam by ktoś to robił. Kiedyś, dawno temu, uczono mnie o tym, a teraz nie ma sensu. Ludzie się nienawidzą, nie chcą szukać dobra w sobie. Wolą być zaślepieni samotnością i goryczą. Obracam głowę, sprawdzając czy ktoś jest w pokoju oprócz mnie. Nikogo nie ma. Klękam na białym dywanie. Składam dłonie razem i patrzę w okno, mówię cicho poruszając dłonią.
- W imię Ojca i Syna, i Ducha
Świętego. Panie Boże dawno się do ciebie nie modliłam, prawda? Gdybyś tu był i
widział to wszystko, choć teoretycznie jesteś, zrozumiałbyś, dlaczego się do
ciebie modlę. Jak trwoga to do Boga. Znam to przysłowie i nie chcę być taka. Po
prostu mam tylko dwie prośby, Postaraj się je spełnić, proszę. Pierwsza to... to, że chroń ich. Wszystkich
tych ludzi. Moją rodzinę, przyjaciół, sąsiadów, rodziny trybutów. Chroń, dobrze?
Wiem to dużo, ale dla ciebie, naszego stworzyciela chyba wcale nie tak wiele.
Proszę, błagam i proszę. A druga prośba to..Daj mi siłę, dobrze? Nie chcę nic
więcej, tylko wiary. Daj nadzieje i siłę - biorę kolejny głęboki oddech,
oczy zaczynają mi łzawić - Słabej Grace. Jestem tylko człowiekiem. Słabym i
kruchym, więc proszę cię o siłę. Nie wiem czy istniejesz, ale chcę w to
wierzyć. Nie dlatego, by mieć kogo oskarżać, gdy jest źle, ale chcę mieć komu
dziękować, kiedy jest dobrze. Dziękuję Boże. Za..wszystko - urywam i powoli wstaję z podłogi.
Dawno tego nie robiłam. Ostatni raz chyba, gdy urodził się Will. Modliłam się
by go nie wybrano w żadnych igrzyskach.
Erick przytula mnie i
uśmiecha się ciepło.
- Będzie dobrze, jasne mała?
- kiwam głową i zastanawiam się, dlaczego mówią na mnie mała. Może
dlatego, że jestem niska.
- Wiesz, co masz robić? - pyta
mnie. Czuję ucisk w żołądku, ale daję radę wycisnąć z siebie kilka słów.
- Jasne mentorze - mężczyzna
znów mnie tuli. Przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Idę sama w przez
korytarz, po obu stronach na krzesłach siedzą trybuci. Wreszcie zauważam
Chucka. Siedzi sztywno, głowę ma opuszczoną. Zawodowcy mierzą mnie chłodnymi
spojrzeniami. Nie mam czasu się tym przejmować, bo uśmiecham się w stronę
mojego przyjaciela. Siadam obok niego.
- Jak się trzymasz? - pytam
go. Gdy wreszcie podnosi głowę, obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Dobrze, Grace. A ty? - odpowiada, a ja robię minę. Często strzelam miny.
- Niezbyt, ale wiesz co?
Jakoś mnie to nie rusza. Powspominani? - proszę, poprawiając grzywkę. Wyprostowano mi włosy, oczywiście wolę mieć falę niż proste
siano, ale Lear się uparł. Ubrano mnie w obcisną biała bluzkę, czarne spodnie i
coś podobnego do bolerka. Chłopak obrzuca mnie zszokowanym spojrzeniem. Sama
nie wiem, jak mam wytłumaczyć racjonalnie moje zachowanie. Po prostu mam dobry
humor, może to dzięki modlitwie? Nie wiem, ale wiem, że kiedy wejdę na salę to,
dam z siebie sto procent. Teraz chcę rozmawiać, a nie siedzieć, trzęsąc się
i zmuszając się by nie płakać.
- Jasne - kiwa głową brunet.
- Pamiętasz jak poszliśmy rok
temu nad jezioro - zasłaniam dłonią usta by nie wybuchnąć śmiechem. Staram się
mówić cicho, ale inni trybuci i strażnicy patrzą na nas, jak na jakąś dziwną
anomalię, którą może jestem. Chuck cicho chichoczę, bo świetnie pamięta nasz ,,udany wypad" na ryby. Ja wylądowałam w wodzie, Amy w błocie,
Bobby grał na gitarze, Ruth śpiewała, a ja tańczyłam. Rozpaliliśmy ognisko i
upiekliśmy dwie, i pół ryby, które cudem udało się złowić Chuckowi. Stare dobre
czasy, to już nie wróci. Śmieję się cicho, kiedy Chuck przypomina mi szesnaste urodziny Amy. Znów
czuję na sobie wrogie spojrzenia.
Wspominamy długo, póki dziewczyna z ósemki nie idzie na pokaz, wtedy można powiedzieć, że
zaczynamy się stresować. Potem Chuck wstaję, a ja razem z nim. Całuję go w
policzek na szczęście. Trybuci wciąż na nas patrzą, ale mniej wrogo może nawet
przyjaźnie i smutno. Może dlatego, że zawodowcy się zmyli.
Chłopak macha mi na pożegnanie i znika za metalowymi drzwiami razem ze
strażnikami. Zostaje sama. Oddech mi przyspiesza, serce wali w klatce
jakby chciało wyskoczyć, a będzie jeszcze gorzej.
Stoję najpewniej, jak
potrafię w tej chwili. Moje myśli nie są zbytnio optymistyczne,
ale nie poddam się. Robię krok do przodu, choć moje kolana są dziwnie miękkie.
- Nazywam się Grace Smith.
Pochodzę z dystryktu dziewiątego - uśmiecham się najładniej, jak umiem. Kilku mężczyzn wreszcie przenosi wzrok na mnie. Czuję ucisk w żołądku. Na platformie
wysoko nad moja głową siedzą sponsorzy. Od tego czy im się spodoba zależy
wiele. Biorę głęboki oddech. Dwóch mężczyzn w jaskrawych garniturach uśmiecha
się do mnie.
Biorę do ręki maczetę i biegnę najszybciej, jak
potrafię w stronę kukieł. Kiedy wbiegam pomiędzy nie, zaczynają się poruszać. Kręci mi się w głowie. Moje ostrze
przecina ich ramiona i tułowia. Padają na ziemie, już się nie ruszają. Później zmieniam broń nie
patrząc na sponsorów. Biorę w dłonie sztylety. Nie mam zamiaru nimi rzucać, o nie. Wybiegają na mnie strażnicy, dokładnie trójka. Atakują mnie, najpierw
jeden potem drugi i trzeci. Moim zadaniem jest ich dźgać, nie brzmi trudno, ale proste też nie jest. Mają specjalne ochraniacze, nic im nie będzie. Jeden z nich uderza
mnie w brzuch. Ignoruję ból i zamachuję się. Jestem szybsza niż jego
refleks. Po chwili wbijam ostrze w jego ramie, potem w brzuch i szybkim ruchem,
uchylając się przed ciosami innego mężczyzny, podcinam mu gardło. Oczywiście
nie naprawdę, ale strażnik oddala się. Z drugim mam
większy problem. Uderza mnie w twarz, ramię i przewraca. Upadam na podłogę z
głośnym hukiem. Dwóch strażników przytrzymuję mnie. Wtedy, kiedy myślą, że
się poddałam wyrywam z ich uścisku nogę i uderzam stopą w twarz bruneta. Mężczyzna jęczy. Wstaję, ale po chwili znów ląduję na ziemi.
Zaczynam się rzucać, jak zwierze w klatce. Uderzam w tył głowy jednego ze
strażników, zamachuję się w wbijam mu sztylet w pierś. Trzeci pozwala mi wstać, napiera na mnie i popycha na
ścianę. Podchodzi i przytrzymuję mi ramiona. Ściska moją szyję. Zaczynam go kopać, sztylet wypada mi z ręki.
Uderzam go całą siłą w brzuch z kolana, jeszcze raz i znowu. Wreszcie puszcza
mnie. Biegnę co sił w stronę mojej jedynej broni. Rzucam się na podłogę, biorę
sztylet i w ostatniej chwili wbijam go w pierś strażnika.
Pokonałam ich, jakoś. Musiało to miejscami wyglądać komicznie. Strażnicy idą w kierunku drzwi uśmiechając się do mnie. Biorę głęboki oddech. Wreszcie spoglądam na sponsorów. Niektórzy patrzą na mnie z podziwem, są zaciekawieni, zgorszeni albo śmieją się. Mało mnie to obchodzi, jakieś punkty dostanę.
Pokonałam ich, jakoś. Musiało to miejscami wyglądać komicznie. Strażnicy idą w kierunku drzwi uśmiechając się do mnie. Biorę głęboki oddech. Wreszcie spoglądam na sponsorów. Niektórzy patrzą na mnie z podziwem, są zaciekawieni, zgorszeni albo śmieją się. Mało mnie to obchodzi, jakieś punkty dostanę.
- Grace Smith dziękuję za uwagę - mówię i
wychodzę pewnym siebie krokiem.
Ja coś zrobiłam! Jestem z siebie dumna.
Ja coś zrobiłam! Jestem z siebie dumna.
Ojej jak się tu ślicznie zrobiło! ♥
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, ale jest też kilka błędów, choć to w zupełności mi nie przeszkadza, bo bardzo przyjemnie się czyta taką treść!
Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej niż ten! ;3
na początek - wyłapałam kilka błędów, ale to się zdarza, szczególnie w długich rozdziałach. jest jeszcze to co mnie najbardziej denerwuje, czasem niepotrzebnie wciskasz te przekleństwa. ja sama dużo przeklinam, ale tutaj to czasem wygląda dość sztucznie, jednak to tylko moje skromne zdanie. poza tym rozdział świetny i w ogóle wszystko zajebiste! powodzenia i dużo weny życzę. ♥
OdpowiedzUsuńWpadłam tu przypadkiem i od razu cię przeproszę, nie nie przeczytałam twojego opowiadania i niestety chyba go nie przeczytam... Za mało czasu, za dużo szkoły, niestety to już nie gimnazjum. Ale nie po to tu przyszłam, żeby nudzić o swoim życiu ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że masz szablon z szablonownica.blogspot.com i od razu serdecznie gratuluje, mnie mimo wielu prób nie udaje się tego zrobić. I już mówię, do czego zmierzam. Czy byłabyś tak miła i mi w tym pomogła? Pomogła, to jest po prostu mi go wsadziła.. Nie wiem od czego to zależy, ale patrzyłam na 2 komputerach i na żadnym nie chce mi się nic zrobić. Prosiłabym o kontakt na twitterze: @Aluszru, lub blogu http://dont-trust-you.blogspot.com/ , lub jeśli wolisz na pocztę zjem_cie@onet.pl
Mam nadzieję, że mi pomożesz, nie wiem już do kogo się zwrócić lub co zrobić ;)
Buziaki
Aluszru
Hej, jestem w klasie maturalnej i właśnie jestem w trakcie tworzenia prezentacji na maturę ustną. Mój temat to tajemnice bestsellerów. Poszukuję osób, które interesują się takimi książkami jak: SAGA O HARRYM POTTERZE, IGRZYSKA ŚMIERCI, KSIĄŻKI DANA BROWNA oraz PACHNIDŁO. Z tego co widzę, jesteś jedną z nich, więc może chciałabyś mi pomóc odpowiadając na kilka moich pytań? Byłabym bardzo wdzięczna. Więcej informacji znajdziesz w poście na moim blogu: http://suoegrog.blogspot.com/2013/05/piaty-maja-niedziela.html
OdpowiedzUsuńTam też możesz wyrazić chęć pomocy, z góry bardzo dziękuję. Czekam na odpowiedź i pozdrawiam.
PS. Przepraszam za spam, ale każdemu chcę przekazać tę samą wiadomość.
zapraszam na zwiastun recovery:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=eohTYU0FYKc
Dobra. Przebrnęłam przez wszystko i o jesu. Umarłam. Kocham to. Podoba mi się. Bardzo mi się podoba. Bardzo, bardzo mi się podoba! Oczywiście zerknęłam na bohaterów i aż się popłakałam. Tyle tam Supernatural, że aż oczka się cieszą, ah <3 Bohaterów mamy za sobą, więc teraz co do treści...
OdpowiedzUsuńWszystko jest ślicznie i pięknie, ale ja to bym tu dała odrobinkę bardziej widoczne akapity, bo odrobinkę się to wszystko zlewa i trudno czytać. Poza tym, jest ślicznie (ah, ten śliczny szablonik *.*).
Myślę, że Grace sobie jakoś poradzi. Nie wierzy w siebie, biedna. Dobrze, że ma takiego przystojnego i wspaniałego mentora :3 Debra mnie irytuje, okropnie. No po prostu weź idź i zastrzel z łuku (bo chyba tylko to umiem).
Dobra, pieprzę o niczym. Chcę już następny rozdział, ładnie o niego proszę, bo zbliżają się wywiady, a one mnie chyba najbardziej interesują. A w wolnej chwili zapraszam do siebie.
xoxo, Loks.
~lilybird-everdeen.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa ruinach Stanów Zjednoczonych powstało państwo o nazwie Panem, w którym panował porządek i harmonia. Wszyscy mieszkańcy żyli w spokoju i beztrosce, nie martwiąc się o przyszłość...
OdpowiedzUsuńBłąd.
Myśleliście, że to koniec brutalnej walki? Ha.
Walka dopiero się rozpoczyna.
Pewne dwie dziewczyny, obie odważne, ambitne i silne, muszą sobie nawzajem stawić czoła. Czy będzie to walka dobra ze złem? Czy nastoletnia Michelle, słynna Córka Kosogłosa, zdoła opanować piekło, które rozpętała niejaka White?
Pamiętajcie, w Panem nie można ufać nikomu. Jesteście zdani tylko na siebie.
http://maybe-one-day-world-will-be-different.blogspot.com/
Bardzo fajnie piszesz. Historia wciąga i nie można się od niej oderwać. Czekam na ciąg dalszy. Obserwuje i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie u mnie bardziej pikantnie:)
OdpowiedzUsuńFantazyjna
mysli-bez-cenzury.blogspot.com
http://you-never-know-when-death.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuń