sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 2


Rozdział 2
„Bo nigdy nie wiemy, kiedy się pożegnać.”
anonim
 
   Zaprowadzono mnie do małego pokoju w Pałacu Sprawiedliwości. Ściany pomieszczenia były wyłożone jakąś jasnożółtą tapetą, a podłoga skrzypiała. Usiadłam na blado fioletowej kanapie i patrzyłam przez małe okienko. Miałam świetny widok na plac. Wszyscy się rozeszli. A ja? Ja szłam na śmierć, a w woli ścisłości, będę jechać pociągiem do Kapitolu. Teraz przede mną pierwszy etap przykrych doznań. Pożegnam się z ludźmi, którzy mnie wychowali, których znam od zawsze. Dłonie mi się trzęsą, a łzy spływają po policzkach. Nie ma sensu ich powstrzymać, już nie.  Słyszę kroki i nagle panicznie się boję. Co im mam powiedzieć? Drzwi otwierają się, odzywa się strażnik.
- Pięć minut - ponownie przechodzi mnie dreszcz. Do pomieszczenia wchodzi zapłakana kobieta, z blond włosami w nieładzie - czuje ucisk w żołądku, to moja wina, za nią wchodzi mężczyzna. Moi rodzice, oni cierpią. No cóż, jestem ich jedyną córką i właśnie dobrowolnie zgłosiłam się na Igrzyska. Od tego nie ma już ucieczki. 
- Tato, mamo ...Ja... - próbuje coś powiedzieć, ale nie potrafię złożyć zdania. Podchodzę do nich i przytulam, bo co mogę więcej zrobić? Muszę ich pocieszyć, powiedzieć, to co należy. 
- Kocham was. Wiem jaka byłam, znaczy jestem. Przepraszam za to, co zrobiłam - całuje ich po kolei w policzki. Mama mnie przytula, jak miło czuć jej bliskość.
- Dziecko drogie, coś ty zrobiła? - pyta, głos jej drży. Ściska mnie w gardle, czuję się okropnie. 
- Ja nie wiem, może błąd, ale nie mogłam tak jej zostawić - próbuję się tłumaczyć. Coraz trudniej hamuję łzy, które otarłam przed ich przyjściem. Cholera, co ja zrobiłam? Mam tylko szesnaście lat i umrę. Tak, ja i te moje zajebiste wybory, i obietnice. Przynajmniej uratuję ją, moją małą Eleanor, to jedyny plus. Może jednak jestem optymistką? Właśnie znalazłam jakieś dobre strony całej sytuacji, pomijając, że pewnie poderżną mi gardło na arenie. 
- Cii, skarbie. Kochamy cię - mówi tata. Przynajmniej nie oszukuję mnie, wie, że nie wrócę. Dobrze, że on jest silny, musi wspierać mamę. Patrzę na niego załzawionymi oczami i wdycham zapach ich ubrań. Mijają cenne sekundy, po których oni wychodzą. Tak po prostu odchodzą. Nie, to ja odchodzę, a oni wciąż tu będą.
   Znów słyszę głos strażnika.
- Pięć minut - wstaję gotowana na pożegnanie. Choć czy można być na to gotowym? Wątpię. 
Do pokoju wchodzi ciocia, wujek i kuzyni. Mężczyzna o smutnej twarzy przytula mnie i szepcze do ucha:
- Nigdy nie spłacę tego długu - ja tylko się uśmiecham i odwzajemniam uścisk. Ciocia ze złami w oczach tuli mnie ostatni raz. Nie chce by czuli, że są coś mi winni. Odsuwam się od niej i patrzę na Eleanor. Dziewczyna wygląda chyba jeszcze bardziej żałośnie niż ja. Podchodzi i rzuca mi się na szyję. Obejmuję jej twarzyczkę dłońmi, bladoniebieskie oczy wpatrują się we mnie.
- Nie czuj się winna. Rozumiesz? Nie jesteś. To wyłącznie mój wybór. To, że się zgłosiłam. Rozumiesz? To mój wybór - mówię, głaszcząc jej policzek. Czuję dreszcze, które ją przechodzą. Jedyne czego pragnę, prócz wolności, to żeby ona nie czuła się winna mojej śmierci. 
- Kocham cię - słyszę jej piskliwy głosik.
- Ja ciebie też, mała. Bądź dzielna dla mnie - szepczę do jej ucha. Po chwili czuję, że czyjeś dłonie mocno mnie od tyłu obejmują. Z trudem się odsuwam i widzę twarz Tresha. W jego oczach nie ma nadziei, tylko ból. On wie, że umrę. 
- Ja... Ja się nauczę walczyć. Wygram kiedyś, Grace. Pomszczę cię - mówi. Próbuję udawać mężczyznę, podziwiam go. Ma tylko kilkanaście lat, nie powinien tak mówić, ale jest dzielny, zdaję sobie sprawę, czym są Igrzyska. Wyrośnie na kogoś o dobrym sercu. 
- Dobrze - uśmiecham się, nie oczekuję, że powie - ,,Kocham cię, Grace". Nie musi, ja to wiem. Pewne rzeczy, w pewnych monetach są oczywiste. Biorę małego Willa na ręce. Chłopczyk ma szczęście, że nie wie co się dzieję.  Nigdy nie zobaczę, jak dorasta, to właśnie mnie boli najbardziej. Czy on będzie mnie pamiętał? A może za kilka lat to on będzie na moim miejscu? Przytulam się do niego. Czuję łzy zbierające się w kącikach moich oczu. Strażnik oznajmia koniec czasu, a moja rodzina wychodzi. Nie mogę zebrać myśli. Wpatruję się tępo w zamknięte drzwi. Wciąż słyszę kroki, czy ci ludzie nie mogą pozwolić mi odejść? Tak po prostu, mam dość trzymania w sobie smutku. Nagle rozlega się krzyk.
- Wpuść mnie ty gnoju! Tam jest moja przyjaciółka! - wszędzie rozpoznam ten głos. Amy właśnie wyzywa Strażnika Pokoju, to mało rozsądne posunięcie, ale jak najbardziej w jej stylu.
- Wizyty są skończone. Zaraz odjeżdżają - mówi lekko wytrącony z równowagi strażnik. 
- Wpuszczaj, do jasnej cholery! Albo pogadamy inaczej! -  Amy nie daje za wygraną, Mam nadzieję, że ich wpuszczą. Na korytarzu zrobiło się cicho. Na szczęście drzwi ponownie się otwierają. Amy, Ruth, Bobby i Madge wpatrują się we mnie. Ruth od razu rzuca mi się na szyję. 
- Przepraszam, że dopiero teraz, ale byliśmy u Chucka. A u ciebie była rodzina - mówi, a jej głos działa na mnie uspokajająco. Moja kochana, wrażliwa Ruth.
- A ten sukinkot, nie chciał nas wpuścić! - krzyczy Amy, tak by strażnik usłyszał. 
- Amy on wykonuję swoją pracę - mówię do przyjaciółki. Jej wzrok skierowany jest teraz na mnie. Płonie w nim gniew. Mogłam się tego spodziewać, o ile inni płaczą, tak ona się wścieka. 
- Ty się nie wtrącaj - mierzy mnie wzrokiem.
- Amy przestań ... - prosi Ruth. Nie znosi kłótni, zwłaszcza teraz, kiedy widzę je po raz ostatni.
- Och, zamknij się. Przecież wiesz, co zrobiła. Ona się zgłosiła! Ty idiotko!
- Tak, zgłosiłam się - stwierdzam fakt, bo nie wiem co powiedzieć. Brązowowłosa odciąga ode mnie Ruth. Przez chwile tylko na mnie patrzy, a potem z impetem popycha na ścianę. Tracę równowagę i po chwili leżę na podłodze. Głowa mnie cholernie boli. 
- Co ty wyprawiasz?! Przyszliśmy się bić czy żegnać?! - krzyczy Bobby. Podchodzi i pomaga mi wstać, a potem stoi obok i obejmuję mnie w pasie. 
- Nie rozumiesz? Jeśli ja ją powalę to zawodowcy nie będą mieli z tym problemu! - szlocha Amy. Dodaje - Grace! Ty nie umiesz nic! Jak chcesz przeżyć! Jak?! - pyta mnie. Patrzę na nią przygryzając dolną wargę ust. Ej, no. Dopiero od dwudziestu minut jestem trybutką, nie mam bladego pojęcia, co zrobię.
- Nie wiem - mówię cicho, po kilku minutach. Ona się już nie odzywa, dociera do niej, że umrę, że nie mam ani szans, ani planu. Bobby przytula mnie i całuje delikatnie w czoło.
- Będziesz najpiękniejszą i najodważniejszą trybutką, jakiej Kapitol jeszcze nie widział - mówi, a potem wychodzi szybkim krokiem. Będę za nim tęsknić, za jego głosem i naszymi wspólnymi występami w konkursach. Ruth znów się we mnie wtula.
 - Kocham cię - płacze, a ja razem z nią. 
- Kocham cię - odpowiadam, nie mam siły na to. Zabierzcie mnie stąd. 
- Jesteś idiotką, pustą egoistyczną, która idzie na pewną śmierć - mówi, a jej głos jest spokojny i zarazem smutny.
- Zrobiłabyś to samo dla Kasprin - odpowiadam - Kocham cię - dodaję, posyłając ostatni uśmiech.
- Wiem - odpowiada, ocierając łzy. Całuję je w policzki. Obie wychodzą. Madge, która cały czas stało przy drzwiach, teraz podchodzi do mnie. Odgarnia kosmyki ciemnobrązowych włosów z twarzy.
- Taka osoba, jak ty pozostanie w pamięci, Grace - kiwam głową. Dziewczyna uśmiecha się do mnie i wychodzi. 
Zostałam sama. To dziwne uczucie, nie zobaczę ich więcej.  Mam ochotę krzyczeć, płakać, błagać, ale to nie ma sensu. Wolę zginąć w bohaterski sposób na arenie. Ale czy w ogóle śmierć może być bohaterska? 
Po chwili wychodzę z Pałacu Sprawiedliwości razem ze Strażnikiem. Prowadzi mnie do pociągu, który zawiezie mnie wprost do Kapitolu, jak zwierzę na rzeź.

_______________________________________________________

Kasprin* - ośmioletnia siostra Amy.

3 komentarze:

  1. Jak ty pięknie piszesz! Jeszcze sprawiłaś, że lekko się wzruszyłam, a to już nie lada wyczyn. Jestem raczej nieczułą osobą, więc naprawdę uwież mi, że masz wielki talent.
    Podoba mi się Grece, jej charakter i to jak świetnie dogaduje się ze swoimi przyjaciółmi.
    Czekam na więcej i dodaję do linków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz ślicznie, naprawdę bardzo fajnie. Jestem zauroczona Twoim stylem i pomysłem. Bardzo mi się podoba.
    Przy okazji, zapraszam na mojego bloga, bo dziś dodałam tam kolejny rozdział. http://igrzyska-isabelle.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam się z komentarzami wyżej - piszesz pięknie! ♥ na prawdę zazdroszczę talentu. oczywiście jak to ja ryczałam jak małe dziecko. NIE LUBIĘ BYĆ TAKA WRAŻLIWA. prawie na wszystkim płacze. ;c no ale nie chodzi o mnie, tylko o Ciebie i ten świetny rozdział i w ogóle cały ZAJEBISTY blog. życzę dużo weny i idę nadrabiać dalej. <3

    OdpowiedzUsuń